Mimo, że mam dzieci, mam czas i na książkę, i na maseczkę do twarzy

fot. Agnieszka Dzieniszewska

Nie demonizujmy już tak bycia rodzicem, jako osoby kompletnie pozbawionej czasu dla siebie. 🙂
Gdy matka internautka publikuje zdjęcie swojego dziecka, a w kadrze obok widać książkę, za chwilę posypują się komentarze w stylu:
– Nie mów, że masz czas, żeby czytać?!!

Inna matka wrzuci na Instagram zdjęcie w maseczce na twarzy:
– Nie wiem, kiedy znajdujesz czas na takie maseczki. Ja ze swoim dzieckiem nie mam ani chwili wolnej!

Przecieram wtedy oczy ze zdumienia. Oczywiście, że dzieci są absorbujące. Oczywiście, że opieka nad nimi pochłania dużo czasu, ale bez przesady, nie straszmy już tych bezdzietnych, które boją się nawet pomyśleć o zajściu w ciążę, widząc, że z dzieckiem nie uda im się wygospodarować ani chwili dla siebie na nic. Mimo, że mam trójkę dzieci, od lat nie było miesiąca, żebym nie przeczytała co najmniej jednej książki oraz nie zrobiła sobie co najmniej dwóch maseczek. 🙂

Jak to robię? Książki czytam wieczorem, przed snem oraz w weekend rano. Wystarczy pół godziny dziennie, ale codziennie, a można wyrobić naprawdę niezłą normę czytelniczą: w moim przypadku są to zwykłe dwie, trzy książki miesięcznie. Natomiast maseczki robię raz, dwa razy w tygodniu i na to potrzebuję dziesięciu minut.

Nie bez przyczyny zestawiłam obok siebie książki i maseczki. Książki ratują mój umysł przed szkodliwym wpływem internetu, wszak nadmiar zawsze jest zgubny, a te współczesne smartfony mają w sobie jakiś klej, którego siła, zwłaszcza wieczorem, wprost przyspawa do nich nasze ręce, nieprawdaż? 😉 Wtedy jedynym antidotum jest dla mnie książka.

Natomiast maseczki ratują moją twarz przed skutkiem mojego stylu życia. Jako kobieta wiecznie niedospana, zabiegana, zestresowana, słodycze uwielbiająca (jakby ktoś pytał: ten temat jest u mnie niczym sinusoida: raz wygrywam, raz przegrywam), makijaż często stosująca i prawie 36 lat mająca, traktuję maseczki jak zbawienie.

Jednak kij ma dwa końce  i mój temperament jest dla mnie jednocześnie wybawieniem i zmorą.

Dlaczego?

Otóż fakt, iż potrafię zaangażować się w kilka spraw równolegle, pociąga za sobą również to, że mam problem ze skupieniem się na jednej czynności!

Wygląda to mniej więcej tak: o czym pomyślę, od razu to robię. Nawet pisanie tego tekstu to dla mnie nie lada wyczyn, bo rozkojarzam się na dziesiątki spraw. To oglądam i dobieram do niego zdjęcia, to odbieram i odpisuję na mejla, to wpadam na pomysł, że jednak inaczej ów tekst napiszę, otwieram więc nowe okienko i piszę inną wersję, bo w głowie mam tysiące myśli, skojarzeń, wniosków, refleksji. Czysty obłęd.

Wychodzę w tekście od tego, że rytuały dbania o siebie mają tysiące lat. Wśród starożytnych Rzymianek i Greczynek prym wiodła maseczka z chleba i mleka, która była popularna, bo rozjaśniała cerę i „zmiękczała” rysy twarzy. Myślę: a co mi, nowożytnej Nishce szkodzi, żeby też sobie taką zrobić?! Czym prędzej przechodzę od myśli do czynów, wprowadzając w zadumę Agnieszkę, która robi mi zdjęcia, i już kroję chleb, i już nalewam do dzbanuszka mleko! 😉

Z sucharami mi do twarzy i w żartach za pan brat, każdy z nich trąci sucharem. 🙂
W trakcie prac stwierdzam, że dziękuję, ale nie skorzystam.:)

Przypominam sobie, że w historii dbania o siebie znane były również maseczki premium, z wyższej półki, nie tak łatwo dostępne jak chleb i mleko, mianowicie maseczki z odchodów krokodyla, sproszkowane rogi zwierząt czy ich mocz. Już, już chcę pędzić do pobliskiego lasu w poszukiwaniu tychże, jednak Agnieszka zatrzymuje mnie i przekonuje, bym użyła bardziej tradycyjnych maseczek.

– Ale nie chcę odcinać się od doświadczeń i mądrości moich praprapramatek! – wykrzykuję spanikowana.

– Ależ nie będziesz się odcinać! – przekonuje mnie Agnieszka. –  Jest taka substancja, która na rynku kosmetycznym jest hitem od ponad trzech tysięcy lat, to GLINKA!

– Ach, z glinką to my się dobrze znamy i lubimy! – uśmiecham się, a do mojej głowy napływa strumień myśli poświęconych jej cudownym właściwościom, o których kiedyś czytałam: działa oczyszczająco, antybakteryjnie, przeciwzapalnie, wykazuje właściwości reminalizacyjne, gojące, bakteriobójcze, odtruwające, zabliźniające, przyczynia się do pochłaniania zanieczyszczeń, toksyn, łoju, ułatwia przyswajanie i  utrzymanie w skórze substancji o działaniu nawilżającym, dodaje skórze witalności!


Czy wpadł mi do głowy pomysł, żeby pójść z kilofem i zacząć wydobywać ją z ziemi w postaci twardego kamienia, następnie osuszyć na słońcu i poddać obróbce? Jakem Nishka Impulsywna: tak! Ale równie szybko, jak się pojawił, też i zniknął. Opcja kupienie glinki w aptece też mi się nie uśmiecha, bo nie mam ciągot w kierunku mieszania składników i szykowania mikstur. Maseczki z glinki stosuję od kilku lat, ale to, co mnie w nich irytowało, to te szaszetki. Więc gdy L’Oreal Paris zaprosiło mnie do przetestowania ich nowości: pierwszych maseczek z glinką w słoiczkach ucieszyłam się: wreszcie ktoś to zrobił: maseczki w słoiczkach!

Każda z masek odnosi się do innej potrzeby skóry:

– czarna (z węglem w swoim składzie) rozświetla i detoksykuje
– czerwona (z ekstraktem z czerwonych alg) złuszcza, zwęża pory
– zielona (z ekstraktem z eukaliptusa): oczyszcza, matuje

Mnie chyba najbardziej do gustu przypadła czarna i zielona, choć czerwona też jest niczego sobie i czasem gości na mym licu. 🙂 Słoiczek każdej z nich kosztuje 35 zł (choć kilka dni temu widziałam w jakiejś drogerii za 25 zł)  i starcza na 10 aplikacji, jest to więc kwota około 3 zł za aplikację, czyli mniej więcej tyle, ile kosztowała saszetka. To, co mnie najbardziej cieszy to, że mikstura jest gotowa, nie muszę „babrać” się z saszetką, tylko po prostu otwieram słoiczek, biorę na palec tyle, ile trzeba i następnie zamykam słoiczek.

Jeżeli macie ochotę ją wypróbować, zajrzyjcie  TUTAJ i bezpłatnie zamówcie próbki lub kupcie maski w drogeriach. Możecie też zaprosić do siebie koleżanki i wspólnie wziąć udział w konkursie: opublikować na Instagramie Wasze zdjęcie, opatrzyć je hashtagami #instadetox #maskaczystaglinka #detoxparty a L’Oreal Paris sam Was znajdzie i być może wyłoni jako laureatki konkursu – wtedy każda dziewczyna z Waszego imprezowego zdjęcia wygra zestaw składający się z trzech Masek Czysta Glinka. Powodzenia! :).

Zachęcam Was do znalezienia codziennie chociaż pół godziny na książkę i dwa razy w tygodniu dziesięciu minut na maseczkę. Zadbajmy nie tylko o nasze dzieci, ale i o siebie: swoje twarze i umysły. 😉

Tak jak jeszcze jestem w stanie zrozumieć brak czasu na książkę (choć przyznajmy: pół godziny wieczorem da się chyba wygospodarować, prawda? :), tak narzekanie, że nie ma się czasu na maseczkę, to już przegięcie. 🙂 Przecież mając maseczkę, można równolegle robić, co się tylko chce! 🙂


Rozmawiać przez telefon:

„Hej, kochanie, jak wyglądam? A wiesz, mam na sobie seksowną czarną haleczkę i delikatny makijaż….”

Korzystać z komputera:

„Ale mnie zawstydziłeś tym komentarzem, aż się zarumieniłam!”

Karmić dziecko piersią:  🙂

„Pamiętaj, synu, matka jest tylko jedna, ta w maseczce i ta bez maseczki to jedna i ta sama matka.”

Oraz w ramach zabawy straszyć dziecko (lub męża!):

„Sa-sa-sa-sa-sa, żartowałam! Nie jestem jedną i tą samą osobą!!”

Nie robić nic i spędzić dziesięć minut w ciszy i spokoju, oczyszczając ciało i umysł

„Jestem tu i teraz, ommm, tu i teraz, ommm, tu i teraz, ommmm, tu i teraz, ommmm, tu i teraz, ommmm”.

Można też w maseczce poodkurzać, wstawić pranie, oczyścić zmywarkę, umyć podłogę, – ale po co?  Nie lepiej mieć ten czas tylko dla siebie, a nie na syzyfowe prace? 😉

Komentarze: