Reakcja na wczorajszy news o moskiewskim kocie doskonale ukazuje „rys charakterologiczny” członków mojej rodziny.
Mąż czyta głośno artykuł:
— „Zwierzę o imieniu Marsha stało się bohaterem lokalnej społeczności w Rosji. Niemowlę pozostawione same sobie przebywało na mrozie przez kilka godzin. Pewnie by nie przeżyło, gdyby nie kotka Marsha, która do momentu nadejścia pomocy, ogrzewała noworodka swoim ciałem.”
— Ale słodkie! — rozaniela się młodsza córka. — Ty też byś tak zrobiła, prawda? — zwraca się czule do naszej kotki, rozłożonej na kanapie.
(Kotka milczy.)
— Wow! ♥ — wykrzykuję. Do oczu napływają mi łzy wzruszenia. (Serio).
— Serio? — mąż przygląda nam się z niedowierzaniem. Wzdycha.
— Mamo, proszę, powiedz, że żartujesz! — wtrąca się starsza córka. — Przecież to oczywiste: tamtej kotce było zimno i po prostu chciała ogrzać się ciepłem ciała niemowlęcia!