Jak odgoniłam słowo muszę ze swojego małżeństwa i reszty życia

fot. Pikolina

Przez wiele lat pielęgnowałam znajomość ze Słowem Muszę. Często je ze sobą zabierałam i dbałam, by pojawiało się w moich myślach i wypowiedziach.

Muszę stawało się zaklęciem kształtującym moją rzeczywistość.
J
awiło mi się jako przypieczętowanie sprawy. Muszę to zrobić, nie ma co się zastanawiać, czy tego chcę, czy nie: muszę i koniec.
Dodawało powagi. Moje życie to pasmo ważnych zadań i spraw. 
Stawało się słowem wytrychem, słowem klucz, kotwicą.
Ale też niosło za sobą przymus, powinność. Czułam się niczym niewolnik wszystkich tych swoich powinności.

W pewnym momencie zaczęło mnie przerastać. Coraz trudniej było mi się cieszyć życiem, bo przecież jest tyle rzeczy, które muszę zrobić! Przychodziłam do domu sfrustrowana, bo przecież Muszę ugotować obiad, Muszę z kimś się spotkać, Muszę zająć się tym projektem, Muszę tam zatelefonować, Muszę teraz pobawić się z dziećmi, Muszę spędzić wieczór z mężem, bo dawno nie rozmawialiśmy, Muszę zadzwonić do mamy, Muszę napisać list do znajomej, która czeka na odpowiedź. 

Mimo, że obiektywnie rzecz biorąc miałam tyle obowiązków i zadań, co przeciętny człowiek, czyli sprawy związane z obowiązkami domowymi, rodzinnymi i zawodowymi, zaczynałam czuć się wrakiem człowieka, którego życie jest jedną długą listą must to do.

Jeżeli sądzicie, że w następnym akapicie napiszę, jak zaczęłam skutecznie zarządzać swoim czasem (od tego jest Ola, czyli Pani Swojego Czasu), albo z czego brawurowo zrezygnowałam (odeszłam z pracy! rozwiodłam się!), komu co delegowałam (wynajęłam gosposię! zatrudniłam nianię! ) – mylicie się.

Zrobiłam tylko jedną rzecz, a właściwie wciąż ją robię, bo życie nie jest takie proste jak to w powieściach i blogowych tekstach. 🙂

Otóż zamieniłam słowo Muszę na Chcę.

I wiecie co? Banalna zamiana słowa może zmienić nasz sposób postrzegania życia, bo działa jak zaklęcie.

CHCĘ budzi spokój wewnętrzny, bo robimy coś w zgodzie ze sobą, z własnej woli, bez przymusu, za to z prawem wyboru. Okazuje się, że czynność, którą wykonujemy jest tylko drogą do tego, żeby osiągnąć coś innego. I tak:

Chcę posprzątać w domu, bo chcę żyć w przestrzeni uporządkowanej.
Chcę ugotować obiad, bo chcę, żebyśmy we czwórkę usiedli dziś przy stole i spędzili miło czas, jedząc smaczny posiłek.
Chcę popracować, bo przecież przynosi mi to pieniądze i przecież lubię swoją pracę i wcale nie chciałabym skupiać się wyłącznie na sprawach domowo-rodzinnych.
Chcę porozmawiać/pobawić się teraz przez godzinę z dzieckiem, bo przecież zależy mi na dobrych relacjach i wiem, jak cenny jest wspólnie spędzony czas.

I tak dalej – wstaw, co chcesz. 🙂

Staram się robić to, co Chcę. Gdy używałam słowa „muszę” zwalniało mnie to z myślenia o tym, czy tego chcę. Ej, no bo przecież MUSZĘ to zrobić, nie ma dyskusji.

Za każdy razem gdy budzisz się rozgoryczony myślą, że:
– (ton Smurfa Marudy) Znów muszę iść do tej pracy.

Przypomnij sobie, co czułeś, gdy dowiedziałeś się, że zostałeś do niej przyjęty. Radość, pamiętasz? Że wybrali Cię, że przeszedłeś rozmowę kwalifikacyjną, że będziesz zajmował się właśnie TYM, że co miesiąc Twoje konto zostanie zasilone wynagrodzeniem. A jeżeli jej nie lubisz, jeżeli męczą Cię ludzie, szef, zadania, otoczenie, to przecież możesz ją zmienić: bezrobocie w Polsce wynosi tylko 8%, więc raczej o nią nietrudno.

Gdy dopada mnie myśl:
– Ech, znów muszę zrobić ten obiad.
Zatrzymuję się i myślę:
– Nie musisz go robić.
– Serio? Nie muszę? – pytam się siebie z nadzieją w głosie.
– Nie musisz.
– A co zjedzą dzieci?
– Coś tam sobie zjedzą.
– Nic się nie stanie, jak zjedzą dziś jajecznicę. Albo jak powiesz im, żeby poczekały kilka godzin i teraz zjadły kanapki. Dziś obiad będzie na kolację.

Co ciekawe, często jest tak, że gdy spada ze mnie to poczucie obowiązku i przymusu to otwiera się przestrzeń dla furtki pt. „ochota” i uświadamiam sobie, że przecież ja chcę im ugotować ten obiad. A przy okazji miłym skutkiem ubocznym zmiany mojej postawy jest to, że w sprawy kulinarne zaangażował się mój mąż, dotychczas w tych kwestiach bierny – bo przecież Nishka codziennie gotowała! Choćby jej się nie chciało, choćby nie miała siły, to przecież w swojej opinii MUSIAŁA to robić, a z tym argumentem trudno dyskutować. 🙂

Gdy dopada mnie myśl:
– Ostatnio oddaliliśmy się z mężem od siebie. Musimy spędzać ze sobą więcej czasu.
– Musicie? A czy chcecie?

W ciekawym wywiadzie Wyborczej Nie muszę z tobą być, rozmówca, czyli Wojciech Eichelberger, mówi:

Ideałem jest taki związek, w którym partner może powiedzieć partnerce: „Wiesz, ja ciebie właściwie do niczego nie potrzebuję, ale chcę z tobą być, bo cię kocham.

Był czas, kiedy wydawało mi się, że jesteśmy małżeństwem dlatego, że musimy nim być. Bo łączą nas małe dzieci, mieszkanie, kredyt, sprawy. W momencie, gdy wszystko, co powodowało, że „musimy” straciło na znaczeniu: w tym sensie, że byliśmy w stanie każdą z tych spraw ominąć: wytłumaczyć dzieciom, że musimy się rozstać, podzielić kredyt, sprzedać dom i kupić dwa mieszkania, rozdzielić sprawy itd., okazało się, że CHCEMY być ze sobą. Że gdy już nie MUSIMY razem być, to mimo to chcemy tego.

I żebyście nie mieli wątpliwości: to nie jest tak, że CHCĘ wypełnia całe nasze życie i budzimy się z nim, wypisanym na czole niczym zakochane skowronki i trwamy tak aż do wieczora. A skąd, wielokrotnie czujemy, że nie chcemy (koniec z tym! mam tego dość! zaczynam nowe życie!), ale na szczęście następnego dnia to się zmienia. 🙂

*

Od jakiegoś czasu staram się zastąpić słowo MUSZĘ słowem CHCĘ. Nie na siłę, bo istnieje ryzyko, że będę zmuszać się do tego, żeby chcieć. Nie mogę musieć, muszę chcieć! 😉 

PS Przyznam, że boję się, że moje córki przeczytają ten tekst.

– Posprzątaj w pokoju.
– Mamo, ale ja nie chcę posprzątać w pokoju. Przy okazji: fajny ostatnio napisałaś tekst. 😉

Komentarze: