Pamiętam jak żaliłam się przyjaciółce, że mój mąż prawie nigdy nie pyta, co u mnie słychać. Gdy wracam z ważnego spotkania, kończę realizować trudny projekt itd, nie zachęca mnie do opowieści.
I ona, zresztą psycholożka, powiedziała mi coś, co bardzo dało mi do myślenia i prawie, że je zrewolucjonizowało.
Mianowicie, że mój mąż nie jest odpowiedzialny za zaspokajanie moich potrzeb. ?
I wtedy pomyślałam, że rzeczywiście: mam w sobie jakąś (pewnie z dzieciństwa, a jakże) niezaspokojoną potrzebę (uwagi?) i nienasycona nią oczekuję, że zaspokoi mi ją mąż. A on wcale nie musi, a on nie jest od tego.
Zwłaszcza, że gdy sama z siebie opowiadam mu o tym, co u mnie słychać, to tego słucha i włącza się w dialog.
Jedyne, czego nie robi, to nie wychodzi z inicjatywą rozmowy o tym, co u mnie, bo tak ma, bo taki z niego typ i ja nie mogę na siłę go przekształcać.
To tylko jeden z przykładów niezaspokojonych potrzeb, pewnie gdy przyjrzycie się swoim lub cudzym związkom dostrzeżecie i inne.
Niektórzy np. oczekują, że partner/ka będzie się nimi opiekować lub sprawiać, że będą przy nim/niej czuli się bezpiecznie, zaopiekowani, atrakcyjni itd. To, czego nie dała w dzieciństwie mama lub tato, niechaj zrekompensuje mąż lub żona!
Oczywiście jak chcemy możemy sobie nawzajem w związku pomagać w zaspokajaniu tych potrzeb, ale nie jesteśmy za kogoś potrzeby odpowiedzialni. Czasy dzieciństwa minęły, jesteśmy dorośli. ? Prawda? ?