Czy chronić siebie i dzieci przed tematem śmierci?

Myśleć o śmierci czy udawać, jakby jej nie było? Mówić dzieciom wprost o śmierci bliskich, zabierać je na pogrzeby i rozmawiać z nimi o tym, czy wprost przeciwnie: chronić je przed tym?

Zbliżający się Dzień Zmarłych skłonił mnie do tego, żeby przyjrzeć się postawie współczesnego człowieka wobec śmierci.

Trudno ukryć śmierć bliskich, ale można nie zabrać dziecka na pogrzeb i odsunąć jego uwagę od smutnych wydarzeń. Za to nieżywe zwierzątko mogło „uciec” albo „pojechać do babci”. Jeżeli chodzi o mnie, zawsze mówiłam córkom prawdę o śmierci naszych zwierząt i bliskich ludzi. Zabierałam je na pogrzeby i nie ukrywałam informacji o ciężkim stanie zdrowia bliskich.  Mimo, że trudno było mi znieść ich łzy, wiedziałam, że nie mogę ich przed tym uchronić. Strata jest naturalnym elementem życia: trudnym, dołującym, czasem przygwożdżającym do podłogi, ale żeby móc się z tym trudnym uczuciem uporać, trzeba dopuścić myśl o jego zaistnieniu.

Kilka dni temu opublikowałam na ten temat film, który spotkał się z ciekawą dyskusją, możecie go obejrzeć tutaj:

Tych, którzy wolą pisemny przekaz, zapraszam do tekstu poniżej:

Człowiek jest prawdopodobnie jedyną istotą na świecie, która wie, że umrze i może wobec tej myśli zająć jakąś postawę. Tymczasem mam wrażenie, że wielu z nas współczesnych w ogóle nie myśli śmierci.

Śmierć jest tabu

Tak jakby śmierć była tematem tabu: mało o niej mówimy. Albo jakby była, ale MNIE nie dotyczy. Mnie ominie.  

Ciężko nam przyjąć, że umrzemy, w każdym z nas drzemie fantazja o nieśmiertelności.

Chcemy udawać, że śmierci nie ma? Tymczasem lęk przed śmiercią, zakorzeniony w każdym z nas, tylko mniej lub bardziej uświadamiany, jest jednym z największych motorów do życia. Chcemy ŻYĆ i coś w tym życiu zrobić, coś lub kogoś po sobie zostawić, bo wiemy, że ono się skończy.

Mówi się, że na pogrzebach tak naprawdę opłakujemy swoją własną śmierć, bo myśl o tym, że nas zabraknie, że świat jaki znamy, będzie funkcjonował bez nas, jest przerażająca. Zwłaszcza, że nie wiemy, co nastąpi potem.

Śmierć jest passe

Myśl o śmierci nie pasuje do współczesności. Żyjemy w kulcie młodości, próbując się na różne sposoby odmłodzić. Tak jakbyśmy nie mogli przyjąć i zaakceptować upływającego czasu i tego, że jest policzony, ograniczony.

Panuje moda na bycie radosnym i szczęśliwym i wszechobecnego optymizmu. Wszystko będzie dobrze! Wszystko się ułoży! Będziemy nieśmiertelni! Nigdy nie umrzemy, będziemy żyć wiecznie!

Żyjemy w świecie, w którym nie ma miejsca na smutek i łzy. W którym wszyscy muszą być uśmiechnięci i dzielni. A to często tylko przykrywka, bo żeby szczerze się uśmiechnąć, trzeba również umieć zapłakać.

Śmierć zawsze zaskakuje

Śmierć czeka każdego z nas, jest pewna, można wręcz rzec, że niczego w życiu nie możemy być tak pewni, jak tego, że umrzemy. Mimo, że to wiemy, śmierć  zawsze zaskakuje i ciężko nam się z tym pogodzić.

To niesamowite, choć zrozumiałe, że dwoma najbardziej emocjonującymi wydarzeniami są dla człowieka zawsze narodziny i śmierć. Nawet, gdy wiemy, że ktoś jest w ciąży, która przecież skończy się narodzinami, to zawsze ten moment, w którym słyszymy: dziś urodziło się nasze dziecko jest taki WOW, gratuluję, cieszę się, wspaniale!

Podobnie ze śmiercią: nawet, gdy spodziewamy się jej, ze względu np. na ciężką chorobę, to ów moment, w którym to następuje, budzi zaskoczenie i wstrząs.

Śmierć jako nadanie sensu życiu

Myśl o śmierci, świadomość, że nadejdzie, może też być bodźcem do refleksji nad życiem. Śmierć uczy nas rozumieć i cenić życie. Świadomość śmierci uczy nas, czym jest życie. Gdy uświadomimy sobie, że w każdej chwili możemy umrzeć, zmieniają nam się priorytety.

Jak mówi w świetnej rozmowie z Der Spiegel filozof Wilhelmem Schmidem, pt. „Śmierć nadaje życiu smak” którego tłumaczenie przeczytałam w Forum:

Do pełni życia, ze wszystkimi jego sprzecznościami należy też to, że musimy zaprzyjaźnić się ze śmiercią.

Można rzec, że sztuką życia jest akceptacja śmierci. To, że umrzemy i że umrą nasi bliscy. 

Myśl o śmierci pomaga też poradzić ze stresem dnia powszedniego. Kiedy np. do szewskiej pasji doprowadzają mnie moje dzieci czy mąż, myślę: a co by było, gdyby ich zabrakło? I wtedy wszystko nabiera nowego kształtu.

Steve Jobs opowiadał, że pamięć o tym, że umrze była dla niego najważniejszą pomocą przy dokonywaniu poważnych życiowych wyborów. W książce „Steve Jobs”: biografii napisanej przez Waltera Isaacsona czytamy:

Prawie wszystko: oczekiwania otoczenia, cała duma i cały strach przed wstydem lub porażką, wszystkie te rzeczy bledną w obliczu śmierci, pozostawiając tylko to, co jest naprawdę ważne. Pamięć o tym, że umrzesz, to najlepszy znany mi sposób na uniknięcie pułapki myślenia, że masz cokolwiek do stracenia. Jesteś już całkiem nagi. Nie ma zatem żadnego powodu, by nie podążać za głosem serca.

Śmierć przysłaniająca życie

Obsesja myślenia o śmierci, czyli o końcu życia jest też dla niektórych źródłem depresji i pesymizmu i niemożliwością cieszenia się życiem.”marność nad marnościami i wszystko marność” – mówi Kohelet w Księdze Koheleta.

Możemy narzekać i skarżyć się na to, że po co żyć, skoro życie jest tak krótkie.
A może właśnie dlatego, że nasz czas jest ograniczony, łatwiej jest nam go docenić?

Śmierć do „przepracowania”

Śmierć bliskiej osoby trzeba, jak to mówią psycholodzy i psychoterapeuci, przepracować. Stanąć z nią oko w oko. Nie zaprzeczać emocjom, jakie budzi. Zaakceptować swój smutek, rozpacz, cierpienie i pozwolić sobie na łzy.

Sami też: udajemy, jakby śmierci nie było. Gdy komuś umrze ktoś bliski, mówimy:
– Głowa do góry, jakoś to będzie! Zobaczysz, dasz radę!

Tymczasem, wiecie czego potrzebuje ten człowiek? Potowarzyszenia mu w emocjach i zaakceptowania ich, powiedzenia:
– Musi być bardzo trudno. Musi być ci smutno. Wyobrażam sobie, jak musisz cierpieć.

Marshall Rosenberg, autor „Porozumienia bez Przemocy” przytacza w książce przykład rabina Harolda Kushnera, który opowiadał, jak bardzo go bolało, gdy ludzie mówili mu rozmaite rzeczy, które miały mu poprawić samopoczucie, doradzali, pocieszali, odwracali uwagę od cierpienia. 

–  A tymczasem mój syn umierał. 

Jeszcze bardziej bolesna była dla niego świadomość, że on przez ostatnie 20 lat dokładnie tak samo ludzi pocieszał. Zamiast pobyć z nimi w ich smutku.

Ale to takie niepasujące do współczesności, prawda?

Kiedyś zwyczajem było noszenie żałoby, czyli ubieranie się na czarno po śmierci bliskich minimum przez rok. Mam wrażenie, że współcześnie odchodzi się od tego zwyczaju. Ja widzę w tym zwyczaju duży sens: był to sygnał dla otoczenia i siebie samego niepozostawiający wątpliwości: jestem w żałobie, pogrążona w smutku, cierpię.

Chcemy chronić siebie  np. dzieci, które coraz rzadziej zabierane są na pogrzebu i do hospicjów, przed śmiercią i trudnymi emocjami, myśląc że ich nie zniosą. Chcemy udać, że życie składa się tylko z tych dobrych i łatwych chwil? Ale to nie tędy droga. Bo śmierć jest nieodłączną częścią życia. i warto się z tym pogodzić. 🙂

Komentarze: