Niedawno jedna z Czytelniczek poprosiła mnie, bym pokazała jak wyglądałam, gdy miałam 14 lat. Życzenie Czytelników jest dla mnie rozkazem, proszę uprzejmie, oto i zdjęcie. Urodziłam się w maju 1981, zdjęcie zostało wykonane w listopadzie 1994 roku, mam tu więc 13-5 lat, czyli dokładnie tyle, ile ma teraz moja córka!
Jak widać na zdjęciu, miałam styl zbuntowanej nastolatki. Podarte dżinsy, bluzka potraktowana wybielaczem (serio, serio), kilka kolczyków w uszach i wygolone boki. Tak, tak, to nie Rihanna wprowadziła 2 lata temu modę na taką fryzurę, ja już to robiłam 20 lat temu;)
Niedługo później przekłułam sobie kolczykami kilka nietypowych miejsc na twarzy. O to samo poprosiła mnie niedawno córka.
– Nie radziłabym ci tego robić – próbowałam odwieźć ją od tego pomysłu. – Popatrz, ja do dziś mam bliznę na brwi i nigdy się jej nie pozbędę, a kolczyk miałam raptem przez kilka miesięcy.
– Na brwi?! O rany, co za beznadziejny pomysł, żeby rozbić sobie kolczyk na brwi! Ja chcę zrobić sobie kolczyk zupełnie gdzie indziej.
Gdy usłyszałam gdzie, zamarłam ze strachu.
Na wieść o tym, że chce sobie zrobić kolczyk w jamie ustnej nad szczęką (jak się dowiedziałam z komentarzy nazywa się to „smiley”, czyli kolczyk pod górną wargą w wędzidełku) zamarłam ze strachu ja, która będąc tylko o rok od niej starszą miałam cztery kolczyki w uchu i po jednym: w wardze, nosie, na łuku brwiowym i … języku.
Jak przekłuć sobie język? Teraz pewnie wpisałabym to hasło w google. Wtedy jednak nie było w moim życiu ani komputerów ani internetów. Ktoś mi poradził:
– Kup nowy kolczyk, naostrz pilnikiem końcówkę, zdezynfekuj i po prostu wbij sobie w język. Przez jakiś czas język może cię boleć, pewnie spuchnie, będziesz seplenić, ale w końcu się przyzwyczaisz, luz.
Dacie wiarę, że wszystko to, zgodnie z instrukcją zrobiłam? Po prostu wbiłam sobie kolczyk w język, gdziekolwiek, ot, tak jak w instrukcji: „w język”. Do dziś, gdy to wspominam robi mi się słabo, bo wiem, jaką krzywdę mogłam sobie wyrządzić. O mały włos, o mały milimetr, a mogłam na zawsze stracić smak.
Po kilku dniach ogromnego bólu i dyskomfortu, przez który nie byłam w stanie jeść ani mówić, wyjęłam sobie kolczyk i nigdy więcej już go tam nie włożyłam. Za to z kolczyków na łuku brwiowym, w nosie i na wardze byłam bardzo dumna i przez jakiś czas je jeszcze nosiłam. (Co ciekawe, dziś i stan ten trwa od mniej więcej 18 lat nie mam nigdzie kolczyków, nawet w uszach).
Czy sądzicie, że skoro jako nastolatka byłam okolczykowana, to łatwiej jest mi teraz przyjąć fakt, że to samo chce zrobić moja córka? Niestety nie. Znam temat od podszewki, a nadal nie mogę przebić się przez własne lęki i uprzedzenia.
W takich chwilach zderzają mi się w głowie trzy płaszczyzny:
Z jednej strony wiedza związana z tzw. „dobrymi metodami wychowawczymi”, którą zdobyłam na podstawie książek, rozmów, obserwacji, przemyśleń itp. Stojąc w tej sferze wiem, że nie warto zabraniać córce percingu, bo zakazany owoc bardziej kusi, bo jak będzie jej na tym bardzo zależało to i tak to zrobi itd.
Z drugiej strony doświadczenie: przecież sama, i to jeszcze nie tak dawno byłam nastolatką i wiem, że rodzic po prostu na niektórych sprawach zupełnie się nie zna, nie rozumie współczesnych trendów i tego, że kolczyk w jamie ustnej tuż nad szczęką jest świetnym pomysłem!!!
Z trzeciej strony np. tekst jednej z moich ulubionych blogerek – Tattwy pt.: Granica mojego ciała. Czy wcisnęłam „lubię to?” pod jej tekstem? Oczywiście, że tak! Bo ja to wszystko rozumiem.
Dlaczego więc mam tyle dylematów, żeby zgodzić się na piercing u mojej 13,5-letniej córki? Bo boję się. Tak bardzo chciałabym, żeby poszła prostą drogą. Żeby z niej nie zbaczała, tak jak ja, gdy byłam w jej wieku.
A kolczykowanie jawi mi się jako jeden z pierwszych na tej drodze „zakrętów”. Tak bardzo chciałabym, żeby była „porządną” dziewczyną, żeby nie rujnowała sobie zdrowia, żeby nie sięgała po zakazane używki, żeby nie lgnęła do niebezpiecznych osób, żeby nie wplątywała się w ryzykowne sytuacje. Chciałabym, żeby była „normalna”. Czy jednak mam prawo tego wymagać?
Nawet gdy to piszę, czuję, że coś tu nie gra. Łatwiej byłoby mi pisać o cudzym nastolatku. Dlatego tym bardziej zapraszam Was do dyskusji. #Co robić, jak żyć? Czy macie podobne lęki jak ja? Jakimi byliście nastolatkami? Takich pytań jest wiele, zapraszam do dyskusji.
(A chętnych blogerów zapraszam do akcji pt. „pokaż siebie jako nastolatka” 🙂
*
– I co zrobimy z tym kolczykowaniem?
W rozmowę wciągnęłam męża. Opowiedziałam mu o swoich rozterkach.
– Mam dużo wątpliwości i najchętniej bym jej tego zakazała, ale wiem, że nie tędy droga. Lepiej, żeby zrobiła to za naszą wiedzą, w higienicznych warunkach, zresztą jak będzie jej bardzo na tym zależeć to i tak to zrobi, czego ja jestem chodzącym przykładem, poza tym miło, że w ogóle prosi nas o zgodę, przecież mogła …– wpadłam w słowotok, mąż mi przerwał, zawołał córkę i tak jej oto rzekł:
– Twarz jest pokryta siatką nerwów. Kolczyk przecina nerw i tkwiąc w skórze nieustannie go drażni, w wyniku czego może dojść do stanu zapalnego, a w skrajnych wypadkach nawet do paraliżu tego fragmentu twarzy. Zrobisz jak zechcesz, wybór należy do Ciebie.
*
Nie zdecydowała się na podjęcie tego ryzyka 🙂