Ironio, ojczyzno moja

ironiaMuszę się do czegoś przyznać. Mój poprzedni tekst: „Trzynaście powodów, dla których nie należy dawać dzieciom w prezencie LEGO” pełen był ironii. Tak naprawdę nie uważam, że klocki LEGO czynią z dzieci psychopatów, maniaków z obsesją zbieractwa, istoty wścibskie, naiwne i mające zafałszowany obraz rzeczywistości. Tak naprawdę nie uważam, że rodzic powinien blokować rozwój intelektualny i manualny dziecka. Całe nieporozumienie wzięło się stąd, że zapomniałam w tytule (w nawiasie) dodać fragmentu „Uwaga: ironia i żart, nie traktuj tego tekstu dosłownie!” Na wypadek gdyby ktoś kiedyś również w swoim tekście lub przemówieniu podstępnie zastosował ów ironiczny chwyt (na dodatek nie zapowiedziawszy tego), przedstawię dziś kilka przydatnych informacji o ironii. Postaram się przy tym nie ironizować 🙂 

Gdy zasiadłam do tekstu o prezentach urodzinowych i gwiazdkowych, jakie od lat najczęściej sprawiam swoim dzieciom i jakie mogłabym z ręką na sercu zarekomendować innym, padło na … (wiem, że zaraz Was zaskoczę!) LEGO! Po kolei zaczęłam wypisywać jego zalety. I wiecie co? Oklepane oczywistości. Powiało nudą.

Po co ironizować?

Czy jest wśród nas ktoś, kto nie jest w stanie wymienić co najmniej kilku zalet LEGO? Wydaje mi się, że jest to jeden z tych nielicznych produktów, który jest uwielbiany przez wszystkich albo prawie wszystkich i wobec którego ciężko jest zastosować jakąkolwiek krytykę. Chyba jedyną mocną wadą LEGO jest wysoka cena. Innych wad nie widzę (bo np. to, że ze względu na małe rozmiary klocków istnieje prawdopodobieństwo połknięcia ich przez dziecko, nie jest wadą LEGO, lecz rodziców, którzy nie potrafią upilnować dziecka a raczej klocków :). Wszyscy LEGO lubią i wszyscy uważają, że jest to zabawką mająca pozytywny wpływ na rozwój dziecka. Amen.  (Aha: firma LEGO nie zapłaciła mi za to, żebym tak napisała. Nie było też między nami żadnego barteru. A szkoda 🙂

Wtedy do głowy wpadł mi szalony pomysł, by odwrócić kota ogonem i zalety przekuć na wady. Po kolei, wysuwając absurdalne argumenty przemawiające za rzekomym niebezpieczeństwem, które niesie ze sobą używanie klocków LEGO, „dekonstruowałam” powszechnie znane korzyści na zagrożenia. Sposób zastosowanej przeze mnie argumentacji był zupełnie niepoprawny (Tak zwanej erystyce dialektycznej, czyli stosowaniu nieuczciwych sposobów dyskusji poświęcę inny tekst.) Mój tok „myślenia” nie miał żadnego sensu: lego zabiera twoje pieniądze, lego uczy twoje dzieci zbieractwa, lego uczy wścibskości, bezmyślnej upartości. Nonsens. Tuż po  tym jak opublikowałam tekst Paweł spytał mnie :

— Myślisz, że ludzie mają tyle poczucia ironii?

Zdziwiło mnie to pytanie. Byłam przekonana, że wszyscy doskonale wyczują, że stroję sobie żarty! Moje argumenty były przecież tak irracjonalne, tak pozbawione sensu, absurdalne i nielogiczne, że nawet przez myśl mi nie przyszło, że ktoś mógłby potraktować mój tekst poważnie! Ja chciałam tylko jednego, chciałam Was rozśmieszyć! 🙂

Dlaczego nazywasz ją czyścioszkiem, skoro jest cała wybrudzona w zupie?

Wciąż zastanawiam się, jak można uwierzyć w postać rodzica, któremu zależy na ograniczeniu kompetencji umysłowych swojego dziecka? Owszem, są tacy, którzy kompletnie nie dbają o rozwój intelektualny swoich potomków i sadzają je codziennie, przez tygodnie, miesiące i lata na długie godziny przed telewizorem (bo święty spokój), pozbawiają zabawek (bo bałagan), odcinają od bodźców rozwijających mózg (bo po co) ale przecież oni nie zaangażowaliby się w tworzenie przekazu o tym, dlaczego LEGO wyrządza dzieciom krzywdę i że dla ich dobra najlepiej go unikać! Oni dobro swoich dzieci mają raczej w głębokim poważaniu.

Jakież było moje zdziwienie, gdy część z czytelników (na szczęście zdecydowana mniejszość) wzięła moje słowa na poważnie! I albo próbowała przekonać mnie, że LEGO jest dobre i że jestem w błędzie pisząc, że jest złe, albo próbowała mnie obrazić: insynuując mi pisanie tego tekstu pod wpływem zażycia środków halucynogennych albo jako skutek uderzenia się we framugę… Byli też tacy, którzy nazwali mój tekst „pieprzeniem starej dewoty” (Auć!).

„Nie ma rozpusty gorszej niż myślenie. Pleni się ta swawola jak wiatropylny chwast.”

–  pisze Wisława Szymborska w wierszu „Głos w sprawie pornografii”. Czy dacie wiarę, że jeden z filozofów (Michał Głowiński, który o tym doniósł w książce „Ironia jako akt komunikacyjny”, z litości zachował jego nazwisko tylko dla siebie) po przeczytaniu tego wiersza, wydał ośmieszającą i szkalującą Szymborską broszurę, w której rozwodził się na tym fragmentem wiersza, traktując te słowa jako poważne…

Co to jest ironia? Czyli rzuć na te słowa szal

Ironia to sposób wypowiadania się, którego zamierzony sens jest odwrotnością dosłownego znaczenia.

Jak widzę moją córkę umorusaną w ketchupie, mówię do niej:

— Chodź do mnie, mój czyścioszku!

To niesamowite, że znaleźliby się tacy, którzy gdyby tylko mogli, podeszliby do mnie i triumfująco (wszak oni to dostrzegli, a ja nie) wykrzyczeli:

— Nazywasz ją czyścioszkiem? Przecież ona jest cała brudna w ketchupie!!

Ironia to sposób wypowiadania się zawierający zawoalowaną (czyli okrytą woalem) kpinę lub złośliwość. Inaczej mówiąc, na wypowiadane słowa zarzucam szal, który przysłania prawdziwe znaczenie tych słów, jednak jest tak przewiewny, że wystarczy tylko przyjrzeć się tym słowom, żeby dostrzec ich prawdziwe znaczenie.

Ironia to zamaskowana kpina, drwina zawarta w pozornej aprobacie, albo tak jak w przypadku mojego tekstu: drwina zawarta w pozornej dezaprobacie. To ZAMASKOWANIE jednak bardzo łatwo ZDEMASKOWAĆ, wystarczy … pomyśleć 🙂  Albo wyłapać tzw. elementy sygnalizujące ironię.

Gdy ktoś ironizuje MÓWIĄC, zaczyna stosować specyficzną mimikę, intonację, akcentowanie słów.

— Chodź do mnie, mój GRUBASKU — mówię czasem do mojej bardzo szczupłej córki, akcentując w specyficzny sposób słowo „grubasku” lub „tłuścioszku”.

Gdy ktoś ironizuje PISZĄC, może zastosować emotikony lub wtrącenia np. „że tak powiem”, „doprawdy”, bądź wziąć niektóre słowa w cudzysłów. Ja jednak z tego zrezygnowałam, bowiem zaufałam inteligencji moich czytelników.  I słusznie, bo większość z Was od razu dostrzegła w tekście ironię. Uff!

Ironia a sarkazm

Ironia dość często mylona jest z sarkazmem. A różni je podstawowy cel: sarkazm ma na celu ośmieszenie odbiorcy, ironia takiego celu nie ma. Można powiedzieć, że sarkazm to gorzka ironia, przygryzanie, bycie wrednym, złośliwym, uszczypliwym.

Na przykład na serię komentarzy w stylu:

Nishka, ty tak na serio? To są argumenty wyssane z palca! Bzdura!!

Mogłabym udzielić następującej SARKASTYCZNEJ odpowiedzi:

Ty i Wam podobni. Nawet przez myśl mi nie przyszło, że wyłapiecie fakt, że w tym tekście zastosowałam ironię. To było do przewidzenia, że nie zrozumiecie tego.

Ten komunikat wyraźnie obciążony jest negatywnym ładunkiem emocjonalnym, wredny, uszczypliwy, zawierający negatywne przesłanie. Jego celem jest wytknięcie wad, ośmieszenie odbiorcy.

Nie jestem sarkastyczna i nie lubię gdy ktoś takim jest wobec mnie,  to język szakala, którego unikam jak ognia. (pisałam o tym TUTAJ). Dlatego zdecydowanie bardziej wolę iść w ironię 🙂

IRONICZNA odpowiedź (której zresztą naprawdę udzieliłam), brzmiała tak:

U mnie jest zawsze na serio. Nie w głowie mi żarty i takie tam. Dlatego: śmiało, napisz mi, w którym w którym momencie popełniłam błąd.

Brak tu negatywnego ładunku emocjonalnego. W pewnym sensie drwię sobie z odbiorcy, ale wciąż przecież jesteśmy zawieszeni na innym poziomie rzeczywistości, na „Levelu Ironia”. To on mnie zaatakował, pisząc że moje argumenty są wyssane z palca. Ja nadal tkwię na innym poziomie abstrakcji, nie mam złych intencji, równie dobrze można przyjąć, że żartuje sobie z samej siebie. Drwię nie z odbiorcy, a z sytuacji.

Bardzo lubię ironizować. Jednocześnie staram się nie przesadzać z ironią, bo podobno największą ironią ironii jest to, że zaczyna nas ona nudzić, gdy prezentują ją się nam stale i wszędzie.

Autoironia, czyli podrwijmy z samych siebie

Postawa ironisty oznacza dystansowanie się wobec prawdy. Autoironia to dystansowanie się wobec siebie. Najbardziej lubię ironizować z samej siebie. Śmiać się ze swoich niepowodzeń, słabości, kpić ze swoich wad, drwić ze swoich sukcesów. Czasem sama się na siebie obrażam, ale szybko mi przechodzi. 🙂

Nie bierzmy wszystkiego na śmiertelnie poważnie. Dystansowania się do siebie i tzw. czarnego humoru, który również jest elementem autoironii nauczył tato (vide: Czarny Humor Ojca Nishki). I wierzcie: tak jest łatwiej żyć.

I bardzo, ale to bardzo mnie ucieszyło, że zdecydowana większość z Was od razu wyłapała ironię i zrozumiała żart, o czym świadczy ilość polubień i udostępnień tekstu oraz treść komentarzy. Fakt, że mam inteligentnych, dowcipnych i umiejących czytać ze zrozumieniem czytelników jest dla mnie najlepszym, co mogło mi się na tym blogu przytrafić! Widać, że w dzieciństwie unikaliście LEGO jak ognia ;-).

Komentarze: