„Wszystko, byleby moje dzieci były szczęśliwe!” – jak nie poszłam tą drogą

fot. Agnieszka Dzieniszewska

Cieszę się, że w odpowiednim momencie uświadomiłam sobie, że mam skłonność do bycia Matką Polką Poświęcającą Się. Nie mam wątpliwości co do tego, czy warto robić coś dla innych. Oczywiście, że tak. Ale nie kosztem siebie.

Usiądźcie wygodnie i posłuchajcie mojej historii… 🙂

Planując wakacje, pomyślałam, że w końcu skorzystam z zaproszenia kuzynki, która mieszka w przepięknym Bolzano, czyli włoskim miasteczku położonym w malowniczych Alpach. Córki bardzo prosiły, byśmy pojechali tam całą rodziną.

– Dziewczyny, mam dla was niespodziankę! – krzyknęłam niedawno. – Jedziemy do Włoch od razu po zakończeniu waszego roku szkolnego! Po drodze zwiedzimy Berlin. Następnie tydzień spędzimy w Bolzano, podziwiając alpejskie krajobrazy. Wracać będziemy przez Austrię i Czechy, które również musimy koniecznie zwiedzić! – planowałam.
– Hurra!!! – ucieszyły się córki, a ja radowałam się ich szczęściem.

Znajoma, z którą podzieliłam się tym planem, spytała zatroskana:
– W którym wtedy będziesz tygodniu ciąży?
– 33.
– Będzie ci ciężko…
– Dam radę, będzie dobrze! – krzyknęłam dziarsko.

– Ile kilometrów jest od Was do Bolzano? – spytała ciocia, której również opowiedziałam o naszych planach.
– 1500.
– A może pokonaj trasę samolotem? – zasugerowała. – W tak długiej podróży 
możesz czuć się bardzo niekomfortowo.
– Ale chcemy mieć na miejscu nasz samochód.
– Mąż z dziećmi niech jadą samochodem, a ty poleć samolotem?
– Zastanowię się – odparłam i przez dwa dni rzeczywiście brałam pod uwagę tę opcję, jednak dość szybko z niej zrezygnowałam, bo doszłam do wniosku, że narażę tym samym rodzinę na niebezpieczeństwo.
– Mimo, że mąż jest bardzo dobrym kierowcą, to ryzykowne, żeby sam pokonywał tak długą trasę – analizowałam. – Wprawdzie mieliśmy przecież podzielić drogę na pół, ale to wciąż jechanie w ciągu jednego dnia ponad 700 km, z dwójką dzieci… Nie, nie, ja muszę jechać z nim i będziemy tak jak zawsze co dwie godziny zmieniać się za kierownicą – podjęłam decyzję.

Ktoś inny delikatnie zasugerował, że przecież wtedy we Włoszech temperatura wyniesie co najmniej 36 stopni i czy aby na pewno jestem pewna, że będąc w zaawansowanej ciąży chcę TAM być? Zwłaszcza, że nie będę nad wodą, lecz w górach?

Ale ja dalej byłam w swojej bajce.

– Córkom bardzo zależy na odwiedzeniu Włoch, to ich marzenie. Chcę, żeby były szczęśliwe. Ojtam ojtam, 36 czy tam 38 stopni, ja jestem gorąca dziewczyna. W ciąży czy nie, ale gorąca – stroiłam sobie żarty.

Idąc dalej tym nurtem, zaczęłam iść w stronę czarnego humoru, który mnie zawsze odpręża i  gdy pojawiały się obawy, jak te wakacje wpłyną na ciążę i dziecko, mówiłam, że:

– Jakby co, we Włoszech mają doskonałą opiekę nad wcześniakami! 🙂

Siedziałam więc nad google maps, planowałam podróż, wyszukiwałam na airbnb mieszkania w Berlinie, Pradze… Oczyma wyobraźni widziałam naszą szczęśliwą rodzinę na uliczkach w Bolzano…

I wtedy, i wtem, doznałam iluminacji.

iluminacja

Oczyma wyobraźni ujrzałam radosne córki i męża, dziarsko pokonujących kolejne kilometry, planujących, jaki szczyt jutro zdobędą, zwiedzających kolejne muzea (moje córki u-wiel-biają muzea, serio) i mnie… Nishkę w Totalnie Zaawansowanej Ciąży, łapiącej zadyszkę, dysponującą na zmianę energią lub totalnym brakiem energii. A to wszystko poprzedzone wielogodzinną podróżą.

Owszem, z moją kondycją nie jest tak źle, do szóstego miesiąca ciąży biegałam, teraz prawie codziennie robię sobie 3-kilometrowe spacery, ale potencjał i forma Nishki brzemiennej i niebrzemiennej to jednak dwie inne formy.

Oczyma wyobraźni ujrzałam na włoskich uliczkach wesołą gromadkę dwóch nastolatek i pełnego wigoru 40-latka i ciągnącą się za nimi, momentami ledwo drepczącą Gigant Nishkę, która robi to wszystko, żeby oni czuli się szczęśliwi!

A może jeszcze, żeby nie stanowić dla nich ciężaru, zostawałabym w mieszkaniu siostry? Tak zresztą przecież uspokajałam zaniepokojone znajome i ciocie:

– Jeżeli będzie mi ciężko, to po prostu zostanę w mieszkaniu Kariny i sobie poczytam. Przecież uwielbiam książki! – oznajmiałam radośnie.

Pytanie: „Czy naprawdę chcesz pokonać 3000 km, po to, żeby poczytać sobie  książki?!” – zadałam sobie dopiero podczas Iluminacji (nie mylić z Illuminati).

Zrozumiałam, że planując ten wyjazd zupełnie zapomniałam o sobie. Skupiłam się tylko na tym, żeby zapewnić moim córkom szczęście. Żeby zorganizować im jakieś super fajne wakacje. Owszem, dla mnie też byłyby świetne, bo uwielbiam i góry i wysokie temperatury i szybkie tempo i długie podróże i wojaże po gorącej części Europy i zwiedzanie jej miast. Jednak nie w 8-mym miesiącu ciąży!

Zaopiekowałam się więc sobą i zadałam sobie pytanie:

– Czego, moja kochana Nishko, będziesz w takim razie najbardziej potrzebować za miesiąc, gdy staniesz się Mega Ciężarną Nishką?
– Relaksu. Spokoju. Wypoczynku. Rześkości. Szumu Morza. Braku tłumów ludzi. Niewysokich Temperatur – odpowiedziałam.
– W takim razie najlepszym
 kierunkiem, jaki ci rekomenduję jest Łotwa. Oddalona od twojego domu o 500 km, 6 godzin drogi. Średnia temperatura na Łotwie wyniesie pewnie maksymalnie 24 stopnie. Piękne plaże puste po horyzont, czysty piasek, spokój. Pamiętasz? Byłyśmy tam trzy lata temu.
– Pamiętam, moja droga. Świetny pomysł!
– A dziękuję. Jak miło porozmawiać z kimś mądrym.
– I vice versa, kochana.

fot. Agnieszka Dzieniszewska

Owszem, ciężko było mi powiedzieć o tym córkom, bo łotewska Lipaya przy włoskim Bolzano to jak samotny, choć uroczy, rosnący na łące chaber w porównaniu do pola imponujących i zjawiskowych tulipanów, ale dziewczyny na szczęście zrozumiały.

Cieszę się, że uświadomiłam sobie swój zapęd Matki Polki Poświęcającej Się. Nie mam wątpliwości co do tego, czy warto robić coś dla innych. Oczywiście, że tak. Ale nie kosztem siebie.

W sobotę na przykład, na prośbę młodszej córki, mimo że kompletnie nie miałam na to ochoty, pojechałam na trzy godziny do centrum miasta, żeby umożliwić jej spotkanie w parku z koleżanką i wspólne jeżdżenie na rolkach. Mimo, że najchętniej relaksowałabym się wtedy w naszym ogrodzie. 

W niedzielę spędziłam dwie godziny na trybunach parnego basenu, a córki i ich kolega radośnie pływały sobie w chlorze. (ha ha ha). Oczywiście, że wolałabym wtedy leżeć na hamaku na naszym tarasie. Ale miło jest robić coś dla innych i spełniać ich prośby.

Jednak nie może to się odbywać kosztem naszego dobra. A wyjazd do Bolzano odbyłby się w moim stanie kosztem zdrowia, tak mi przynajmniej podpowiedziała intuicja, która odezwała się we mnie podczas wspomnianego Momentu Olśnienia i Iluminacji.

Wracając do podróży, skoro hasło: zaawansowana ciąża oznaczało, że musimy zrezygnować z intensywnych wojaży po Europie, oto w jakim kierunku poszły następnie myśli mojej starszej córki:

– Mamo, mamo, to w takim razie na tournée po Europie pojedziemy we wrześniu, dobra?! Zwłaszcza, że wtedy jest najlepsza pogoda i najmniej tłoczno, ok?!
– Moja droga, przypominam, że w sierpniu rodzę twojego brata…
– Ojtam ojtam. W sierpniu rodzisz dzieciaka, we wrześniu jedziemy!

Ratunku! 🙂

Komentarze: