Czy udaje mi się utrzymać w życiu równowagę? Przyznam, że nie jest to proste, bo od lat błędnik odmawia mi posłuszeństwa i gdy tylko zamykam oczy i rozkładam ręce, nie jestem w stanie zrobić nawet jaskółki, mimo że nie jestem w stanie upojenia. 🙂 Czy balansowanie między różnymi sferami życia przychodzi mi z łatwością?
Tekst powstał we współpracy z marką Clinique.
Na przykład nie potrafię utrzymać balansu, jeżeli chodzi o stan mojego gospodarstwa domowego, a dokładniej porządku w tymże. Jestem tak pochłonięta innymi sprawami, że nie mam na to ani czasu ani energii ani ochoty. Gdy mam niezapowiedzianych gości, na wstępie witam ich słowami:
– Przepraszam za ten bałagan! – i bynajmniej nie jest to czczce gadanie.
Jeżeli chodzi o balansowanie emocjonalne to moje uczucia przechylają się to w jedną, to w drugą stronę. Mimo, że na blogu widzicie zwykle roześmianą i pełną energii Nishkę i taka też często jestem w życiu, to wiedzcie, że równie często miewam także inne stany. Natalia bywa zdenerwowana, wściekła, smutna, przerażona, zmęczona, czepiająca się i zrzędliwa: istnienie tych dwóch ostatnich stanów zapewne z przyjemnością potwierdziliby mój mąż i córki. 🙂 Nie widzicie mnie takiej na blogu z prostego powodu: w takim stanie nie jestem w stanie sklejać sensownych zdań.
Jest jednak coś, w czym w miarę potrafię utrzymać balans: to równowaga między strefą rodzinną, zawodową i moim „ja”. Staram się, żeby wszystkie trzy jakoś ze sobą współgrały.
Kocham moje dzieci i bez wahania oddałabym za nie życie, ale w życiu nie jestem w stanie poświęcić się im zupełnie. Tak jak i żadnej innej części życia: pracy, pasji, małżeństwie, przyjaźni.
Słowo poświęcać się ma, jak podaje słownik języka polskiego, dwa znaczenia:
1. zrezygnować z czegoś dla czyjegoś dobra, dla jakiejś sprawy
2. wybrać sobie coś jako zawód lub cel życia
Nie chcę rezygnować z siebie „dla dobra” dziecka i męża. Nie chcę też czynić ich celem swojego życia. Gdybym poświęciła siebie, nie wyszłoby to na dobre dla żadnej relacji, ani rodzicielskiej ani małżeńskiej, ani zawodowej. Poświęcając siebie, czyli de facto rezygnując z siebie, odczuwałabym frustrację.
Wolę poświęcać dzieciom i mężowi czas i uwagę, ale nie poświęcać siebie.
Gdy urodziłam córkę na pierwszym roku studiów, o czym pisałam w innym tekście, który powstał we współpracy z Clinique, nie miałam problemu z tym, żeby codziennie zostawiać ją – zaledwie kilkutygodniową – na trzy godziny z mężem lub kimś z rodziny. Gdybym zrezygnowała wtedy ze szkoły na rzecz „dobra” dziecka, to byłabym nieszczęśliwą mamą. A nieszczęśliwa mama to nieszczęśliwe dziecko. To oczywiście moja historia, każdy ma swoją definicję szczęścia. Wiem, że istnieją mamy, które czują się doskonale zostając w domu i poświęcając czas i uwagę wyłącznie dziecku. I mają do tego prawo. Ja mam inaczej. Mam taki temperament, że muszę mieć kilka pól działania.
Przy drugiej córce również, odkąd miała cztery miesiące, wychodziłam na cztery godziny do pracy. Teraz, przy synu, mimo że jestem w domu, pracuję: piszę teksty, szykuję się do ich pisania: czytam, analizuję, albo tak jak ostatnio, podczas przygotowywania się do wywiadu, spotykam się z moimi rozmówcami. Wiem, że moje dziecko na tym nie cierpi – jego potrzeby są na pierwszym miejscu – jest, jak to mówią, psycholodzy: „zaopiekowane”, ale nie zapominam też o sobie i swoich potrzebach. Sobą też muszę się zaopiekować.
I w małżeństwie, i macierzyństwie, i w przyjaźni, i pracy, i blogowaniu, i pasji – staram się zachować równowagę: tak balansować między różnymi sferami życia, by nie dać się zupełnie pochłonąć którejś z tych sfer. Muszę mieć miejsce na swoje „ja”. Nie mogę być wyłącznie mamą, żoną,kobietą pracującą, blogerką Nishką, muszę też być sobą: Natalią. Oczywiście, że na Natalię składają się te wszystkie role i bez nich byłabym niepełna i nieszczęśliwa, ale właśnie dzięki temu, że jest ich kilka, mogę być „sobą” i zachować równowagę.
Gdybym ktoś postawił mnie pod ścianą i wrzasnął:
– Szybko, wybieraj! Możesz wybrać tylko jedno! Co jest dla ciebie najważniejsze: rodzina, praca, pasja, przyjaciele czy ty?! Szybko!!
– Rodzina! – krzyknęłabym bez żadnych wątpliwości.
Na szczęście nikt mi nie każe wybierać.
Jednym z kluczy do mojego poczucia szczęścia jest utrzymanie balansu i równowagi między rodziną, pracą, pasją i moim „ja”.
Jako mama niespełna dwumiesięcznego dziecka siedzę ostatnio z nim cały czas w domu. Dzień wypełnia mi opiekowanie się nim i jest mi z tym dobrze. Jednocześnie jednak muszę też dokarmiać swoje „ja” – i równolegle z zajmowaniem się nim, zajmuję się też sobą, czyli tym, co sprawia mi przyjemność: czytam, piszę, notuję. Ten tekst pisałam z synem leżącym na mnie, co prezentuję w tym filmiku.
Czasem jednak mam potrzebę wyrwać się na kilka godzin z domu. Spotkać się z kimś, porozmawiać, wyjść zupełnie sama. I wtedy nie mam problemu z tym, żeby zostawić syna z tatą. I tak było kilka dni temu, gdy spotkałam się z Agnieszka, która robiła mi zdjęcia do tego tekstu i wykonała makijaż.
Gdy oglądałam te zdjęcia, nie poznawałam siebie. 🙂 Owszem, umiejętności fotograficzne i makijażowe Agnieszki są z pewnością ogromne, ale kluczem do mojego świeżego wyglądu był również nowy podkład Clinique: Superbalanced Silk Makeup SPF 15. Można powiedzieć, że podkład ten do perfekcji opanował trudną sztukę zachowywania równowagi. 🙂
Tutaj zaprezentowane są różne odcienie tego podkładu, zaś tutaj i tutaj cała gama kolorów szminek Pop Matte.
Superbalanced Silk Make Up ma:
– odpowiednią konsystencję: lekką i niewyczuwalną na skórze formułę, a nie maskę, za którą musiałabym się ukryć,
– dobre krycie: moje sińce pod oczami – wszak ostatnio nie dosypiam – ukrył w kilka sekund,
– dzięki filtrowi UVB/UVA zapobiega przedwczesnemu starzeniu się skóry pod wpływem oddziaływania promieni słonecznych,
– utrzymuje się na skórze w niezmienionej formie cały dzień: kto by tam miał czas i ochotę poprawiać sobie makijaż kilka razy dziennie 😉
– kontroluje poziom produkcji sebum: matuje obszary tłuste skóry, jednocześnie nawilżając strefy przesuszone. Ha, taki inteligentny podkład! 🙂
Nowością w moim wyglądzie było również pomalowanie ust szminką: przyznam, nigdy tego nie robię. Dlaczego? Bo dotychczas nie miałam szminki. 🙂 Clinique przysłało mi kilka szminek: matową Clinique Pop Matte Lip Colour oraz hybrydową Liquid Matte Lip Colour. Prawdę mówiąc to dopiero od Agnieszki robiącej mi zdjęcia dowiedziałam się, co to znaczy „matowa” szminka. 🙂 Zawsze wydawało mi się, że malowanie ust jest wyższą szkoła jazdy – i po kilku próbach rzucałam to. Tymczasem okazało się, że to banalnie proste – albo do tego dojrzałam albo po prostu szminki Clinique tak łatwo się rozprowadzają i tak długo utrzymują na ustach w niezmienionej formie 🙂