Wydaje mi się, że mamy, jako rodzice, poważny problem z rozumieniem słowa „partnerstwo” w odniesieniu do relacji z naszymi dziećmi.
Tam, gdzie warto, nie traktujemy ich po partnersku, a tam, gdzie partnerstwo jest niewskazane, podchodzimy do nich jak równy do równego. Tę myśl rozwinę za chwilę, tymczasem zatrzymajmy się na dwóch najczęściej padających w polskich domach frazach: „co w szkole?” i „zjedz coś”. (u mnie też bardzo często!) Co w obliczu tego, że młodzież skarży się na poczucie samotności i tego, że nie ma z kim w domu porozmawiać o swoich problemach, jest tym bardziej bolesne. Bo „czwórką z polskiego” ani „talerzem gorącej zupy” problemów się nie rozwiąże.
Fraza „jak było w szkole” pokazuje, jak bardzo jako rodzice skupiamy się na osiągnięciach i wynikach dzieci. Bo pytając o to, zwykle nie chcemy pogłębić tego, jak nasza pociecha czuła się dziś wśród rówieśników, co miłego lub niemiłego ją spotkało w murach szkolnych, jak radzi sobie z frustracją spowodowaną np. ogromem materiału do przerobienia. Nie, zwykle ciekawią nas oceny, testy, osiągnięcia i to z jakimi wynikami zakończy kolejny semestr. Jakby to było najważniejszym elementem szkoły i życia naszego dziecka.
Natomiast stawianie na piedestale kwestii posiłków pokazuje, że nasza troska o młodzież skupia się przede wszystkim na ich „brzuchach”, a nie „sercach”. Oczywiście, Abraham Maslow miał rację wskazując na piramidę potrzeb i że żeby skupić się na potrzebie bezpieczeństwa, samorealizacji, miłości, szacunku, uznania itd najpierw trzeba zaspokoić potrzeby niższego rzędu, czyli najeść się i napić, ale problem nas, współczesnych rodziców polega na tym, że często na tych niższych poprzestajemy…
I gdy dziecko ma skwaszoną minę, jest smutne, zdenerwowane, rozżalone itd pytamy:
– Czego ci brakuje? Przecież wszystko masz! – sądząc, że pełny brzuch i ładny wystrój pokoju i modne ubrania lub gadżety załatwią sprawę.
Tak jak w filmie „Znikające dzieci, nastoletnia depresja” opublikowanym niedawno przez „Reżysera życia”, w którym w taką matkę świetnie wcieliła się Anna Dereszowska, która oczywiście chciała dobrze i kochała swoje córki. Ale wystąpił pewien poważny problem komunikacyjny, który doprowadził do tragedii. Polecam Wam obejrzenie tego kilkuminutowego filmu TUTAJ.
A następnie polecam Wam przeczytanie książki „Orkan depresja” Ewy Nowak, dostępnej np. TUTAJ, która właśnie ma swoją premierę.
To powieść zbudowana podobnie jak ten film. W sensie na opowieści z życia wziętej. Tak jakbyśmy weszli do jakiegoś domu i podglądali życie domowników. Owszem, ci opisani w książce (i przedstawieni w filmie) są fikcyjni, ale równie dobrze mogliby istnieć. Ba, istnieją w mnóstwie polskich rodzin. „Orkan depresja” to fikcja, ale zbyt wiele podobnych historii zdarzyło się naprawdę.
Ewa Nowak kreśli bardzo zgrabną i ciekawą historię 16-letniego Borysa: jego relacji z mamą, tatą, grupą rówieśniczą, kolegą poznanym w szpitalu psychiatrycznym. Przeczytałam ją w dwa dni. Moja 14,5-letnia córka również. Byłam bardzo ciekawa, jak tę książkę odbierze, czy przyjmie wewnętrzny świat nastolatka kreowany przez dojrzałą kobietę – a jak wiadomo młodzież jest bardzo wyczulona na ściemę – i przyjęła, co więcej naprawdę nie mogła się od lektury oderwać. A jest wybredna i asertywna, niedawno po kilku stronach rzuciła inną książkę, którą jej poleciłam. Tak więc z ręką na sercu mogę przyznać, że ta książka nadaje się i dla rodziców, i dla nastolatków.
W książce „Orkan depresja” Ewy Nowak bardzo dobrze ukazane są mechanizmy zaprzeczeń, np. tego jak otoczenie nie chce widzieć depresji u bliskich, jak to wypiera i temu zaprzecza i zamiast tego woli rozmawiać o tym „co w szkole” i „zjedz obiad” oraz mylnie rozumiane partnerstwo, o którym wspomniałam na początku tekstu.
Otóż partnerstwo miedzy rodzicem a dzieckiem pożądane jest, jeżeli chodzi o styl rozmowy i komunikację: powinniśmy traktować je jak z równego sobie rozmówcę: dawać prawo do wyrażania własnego zdania, szanować odmienne od naszych opinie, prowadzić z nim dialog, a nie wygłaszać monolog.
Partnerstwo niepożądane to to, w którym traktujemy dziecka jako partnera, w znaczeniu: równego sobie w przeżywaniu codziennych trosk i obciążamy je sprawami dorosłych: sercowymi, finansowymi, zawodowymi, towarzyskimi, małżeńskimi itd. Nie powinniśmy traktować dzieci jako swoich przyjaciół, czyli osób, które oprócz radości dzielą też z nami troski, pocieszają nas i wspierają. Parentyfikacja, o której pisałam TUTAJ, czyli przejęcie przez dziecko dorosłych ról jest niebezpieczna dla psychiki dziecka i często kończy się depresją.
Jak wskazuje Halszka Witkowska, suicydolog z Polskiego Towarzystwa Suicydologicznego, w posłowiu do tej książki, bardzo niebezpieczne jest współczesne zacieranie się granic między dzieciństwem a dorosłością:
„W chwilach gdy dorosły potrzebuje pomocy, często traktuje dziecko jako dorosłego partnera. Obarcza je swoimi problemami, oczekuje zrozumienia i empatii.(…) Natomiast gdy tylko sytuacja się zmienia i dojrzałość dziecka nie jest już potrzebna, gdy jego argumenty zaczynają uwierać i stawać się niewygodne dla dorosłych, opiekunowie od razu ubezwłasnowalniają młodego człowieka, przypominając mu, że nie ma prawa głosu, że jest jeszcze dzieckiem lub że będzie decydował, gdy się wyprowadzi i zacznie na siebie zarabiać. To właśnie ta schizofreniczna sytuacja, w której dorośli to uprzedmiotawiają dziecko, to traktują je jak dorosłego, prowadzi do frustracji, a w efekcie do braku komunikacji między młodym człowiekiem a dorosłym.”
W książce świetnie przedstawione są mity, stereotypy i wyobrażenia wokół samobójstw. Jedynym z takich mitów jest, że gdy ktoś wspomina o tym, że chce się zabić, to tego nie zrobi, bo „przecież nie mówiłby” albo „chce tylko zwrócić na siebie uwagę.” Nigdy nie należy bagatelizować takich słów, czy to wyrażanych wprost czy metaforycznie np. w postaci pytań: „Brakowałoby Wam mnie, gdybym zniknął?”
Innym mitem jest to, że jeżeli ktoś ma depresję i myśli samobójcze, to że niewiele da się już z tym zrobić. Tymczasem, jak pisze Halszka Witkowska, stan presuicydalny ma kilka etapów. Intensywne myśli o śmierci i planowanie jej to jeden z objawów samobójczej gorączki i można ją dzięki empatycznej rozmowie i uważnej obecności obniżyć.
Kolejnym stereotypem, na który zwraca uwagę pani Witkowska jest tzw. „samobójstwo z jednego powodu”. To nieprawda, bo to proces złożony i jak pisze: „Nikt nie podejmuje decyzji o śmierci spontanicznie i z jednego powodu”. Nie jest tak, jak głoszą nagłówki gazet, że „Zabił się z powodu nieodwzajemnionej miłości” czy „Hejtu w szkole”. Jest bardziej jak wskazywał Albert Camus, czyli, że „samobójstwo dojrzewa w cichości serca”. Jeżeli w życiu kogoś splecie sie kilka trudnych czynników, jak np. nieodwzajemniona miłość, brak komunikacj w rodzinie, brak poczucia, że jest się kochanym, trudne relacje z którymś z rodziców, kryzys w grupie rówieśniczej, depresja itd to wszystko może się złożyć na myśli samobójcze. To zawsze jest splot różnych czynników. Dlatego tak ważne, żeby zadbać o to, by dziecko w tym świecie pełnym potencjalnych nieszczęść, miało w domu kogoś, komu może się zawsze i ze wszystkiego, gdy tylko chce, wygadać. I nie tylko o tym, jak tam oceny…
Bardzo polecam Wam lekturę książki Ewy Nowak „Orkan depresja”. Książka jest fikcją literacką, ale ma na celu pokazać, że śmierć nie jest rozwiązaniem, a z problemem depresji należy szukać pomocy, nie decydować się na samobójstwo. Na końcu książki wydawca zamieścił numery telefonów zaufania, pod którymi możesz szukać fachowego wsparcia. Polska od lat jest w czołówce krajów, w których odnotowuje się najwyższy odsetek samobójstw wśród młodzieży. Zmieńmy te statystyki.
tytułowe zdjęcie: Naomi August on Unsplash