Kiedy zobaczyłam mojego męża wracającego z koszem pełnym grzybów, podzieliłam jego entuzjazm… ale perspektywa ich oczyszczania, obierania, krojenia, smażenia, poziom mojej radości gwałtownie obniżyła i być może, właśnie pod wpływem tego stresu, w głowie pojawiła mi się TEORIA. Dumna z siebie, podzieliłam się nią z mężem.
— Z grzybami jest tak jak z rybami. Łowienie ryb jest dla wędkarza bardzo przyjemną czynnością, tak jak i ich jedzenie. Ale zeskrobywanie łusek, mycie ryb umorusanych wnętrznościami już zdecydowanie mniej, prawda? Dlatego uważam, że wędkarz powinien brać czynny udział w każdym z tych trzech etapów: ryb zdobywania, przygotowywania i konsumowania. A nie tylko w pierwszym i ostatnim.
— Dobrze, fajnie, ale czy mogłabyś tymczasem pomóc mi oczyszczać grzyby i usmażyć je?
— O nie, mój drogi, jeszcze nie skończyłam. Z grzybobraniem, widzisz, jest tak samo jak z wędkowaniem. Ty zbierasz grzyby, chodzisz po lesie, inhalujesz się sosenkami, ptaki świergoczą, krasnoludki przemykają, podjadasz sobie jagódki, a tu jeszcze przy okazji wrzucasz grzyby do koszyka – sama przyjemność. Potem je jesz, mniam… lepiej być nie może.
— No właśnie, nie mogę już się doczekać, aż je zjem.
— Ha! Ale ktoś te grzybki musi oczyścić, umyć, pokroić, usmażyć – ten drugi etap, jak przy wędkowaniu, pamiętasz? I żeby było sprawiedliwie: uważam, że zarówno wędkarz, jak i grzybiarz powinnni brać czynny udział we wszystkich trzech etapach! Zdobywania pożywienia, przygotowywania pożywienia i na końcu: konsumowania.
— Dobrze. Ale skoro ma być sprawiedliwie, to ty nie będziesz brała udziału w ŻADNYM etapie, ok?