Czy wiesz, jak nazywają się najbliżsi znajomi Twojego dziecka? Czy patrząc na jego zdjęcie klasowe lub przedszkolne jesteś w stanie wskazać imiona więcej niż połowy uczniów? Czy wprost przeciwnie, wszystkie dzieci wydają Ci się takie same, a różnią je tylko ubrania i kolory włosów, niczym postaci z powyższego rysunku? Spokojnie to nie test, to luźne rozważania. 🙂
Aktualnie trwa w szkołach i przedszkolach sezon na tzw. grupowe zdjęcia. Ich jakość i cena wołają zwykle o pomstę do nieba: bywają kiepsko obrobione, niechlujnie wykonane, banalnie ozdobione. Któregoś roku na przykład, wszystkie, absolutnie wszystkie dzieci w klasie mojej córki miały brązowe oczy i bynajmniej nie było to zdjęcie czarno-białe. Ot, taki eksperyment fotografa 🙂
Mimo to, zachęcam Was, drodzy rodzice: zamawiajcie te zdjęcia, interesujcie się nimi! Ja, na grupowe zdjęcie klasowe czekam z taką niecierpliwością, jak niektórzy na wizytę świętego Mikołaja!
Od lat bawię się z córkami w zabawę – poopowiadaj mi o ludziach z Twojej klasy, a wcześniej: przedszkola. Anegdoty, ciekawostki, historyjki, cokolwiek.
Wiem, że kiedy młodsza córka, uczennica klasy IV szkoły podstawowej, przyniesie za kilka dni najnowsze grupowe zdjęcie klasowe będę w stanie sama, bez jej pomocy nazwać około 80% dzieci z jej klasy. Co więcej, będę w stanie powiedzieć, która dziewczynka, z którą najbardziej koleżankuje się! Wiem, która jest – w opinii mojej córki – dowcipnisiem, która gra na instrumencie, która uwielbia grać w piłkę nożną i która chce zostać weterynarzem. Ha, taka jestem zdolna 😉
(Z gimnazjalistką już nie jest tak łatwo, bo niestety im dziecko starsze tym mniej chętnie chce opowiadać. Tym niemniej znam imiona osób, z którymi kumpluje się i wiem jak wyglądają. Gdy kilka dni temu podsunęła mi swoje zdjęcie klasowe sprzed roku, byłam w stanie wskazać imiona mniej więcej co trzeciego ucznia).
Zdjęcie klasowe jest narzędziem, dzięki którym mogę poznać środowisko mojego dziecka i potem, słuchając kolejnych opowieści, dokładać w głowie kolejne puzzle. Nie interesuje mnie, co robią rodzice tych dzieci, jaka jest ich sytuacja finansowa, wyznanie, ani jak się ubierają. Oto w ogóle nie pytam. Tu nie chodzi o bycie wścibskim i wtrącanie się w cudze sprawy, lecz o zaciekawienie życiem mojego dziecka, zbliżenie mnie do jego świata.
Ot, proste pytanie:
– Jak minął ci dzień?
A wiadomo, że skoro większość dnia spędziła w towarzystwie koleżanek z klasy, a kiedyś przedszkola, to będą występować w jej narracji.
(wszystkie imiona występujące w tekście zmieniłam).
Czasem publikuję na blogu lub fanpejdżu nasze rodzinne dialogi. Kilkanaście dni temu napisałam:
– Jak było? Co robiłyście? – pytam młodszą córką, która co czwartek chodzi po szkole z Honoratą do domu Zosi. (same! kilometr! a mają tylko 10 lat!! :))
– Różne rzeczy. Bawiłyśmy się w szpital, tylko że ja miałam być pacjentem, a wolałam być lekarzem więc niezbyt mi się to podobało. A potem w teatr. Wystawiałyśmy sztukę.
– Sztukę? Na podstawie jakiejś książki?
– Nie. Same wszystko wymyśliłyśmy. Zosia była narratorem, Honorata taką postacią z pogranicza fikcji i prawdy, a ja byłam profesorem, który nie ma weny, a bardzo chciałby napisać książkę. Snułam się po domu, to kładłam się na łóżku, to podchodziłam do pianina i coś tam od niechcenia zagrałam, to znaczy wiesz, na niby, bo przecież nie potrafię grać, to patrzyłam za okno. I Zosia to wszystko komentowała. I pewnym momencie jak leżałam na tapczanie to…
(nie zdradziłam, co dalej bo kto wie, może dziewczyny kiedyś wystawią tę sztukę 🙂
*
– A dziś jak tam? Co porabiałyście? – spytałam tydzień później.
– Dziś robiłyśmy turniej tańca.
– Wow, jak to wyglądało?
– Podzieliłyśmy się na dwie grupy i jedna tańczyła, a druga to byli jurorzy, którzy oceniali, dawali punkty.
– A jak podzieliłyście trójkę na dwie grupy?
– Była jeszcze z nami siostra Zosi: Karolina.
– Świetny pomysł! Cały czas bawiłyście się w tańce?
– Nie. Przez pierwszą godzinę grałyśmy razem w grę. Na komputerze. I TO BYŁ ZMARNOWANY CZAS, MAMO – westchnęła. – Ale na szczęście w porę zorientowałyśmy się, że trzeba odejść od tego komputera.
♥
Jutro czwartek, nie mogę doczekać się, żeby wysłuchać, co będą robiły dziewczyny 😉
Życie dzieci jest fascynujące, serio, tak jak i nasze 🙂 Obfituje w tyle zdarzeń, emocji, są sceny zazdrości, złamane serca, bo Twoja przyjaciółka Tosia spędziła przerwę nie z tobą a z Basią. Jest smuteczek, bo Ala nie chciała pożyczyć długopisu, gdy zapomniałaś piórnika, mimo że miała dwa. Bo będąc zdenerwowaną, życzyłaś w duchu Maćkowi, żeby nie strzelił podczas meczu gola i teraz zastanawiasz się, czy to przez ciebie nie strzelił. Bo zastanawiasz się, czy powiedzieć Patrycji prawdę: „Nie masz talentu plastycznego.”
To świetna okazja, żeby słysząc te historie porozmawiać z dzieckiem o życzliwości, koleżeństwie, zazdrości, zaborczości, kulturze osobistej, kłamstwie, prawdomówności, podcinaniu skrzydeł, wybaczaniu. Albo po prostu: zwyczajnie pogadać.
Im dzieci starsze, tym mniej chętnie chcą nam o swoim życiu opowiadać. Moja starsza córka, gdy ją pytam jak minęło spotkanie, zwykle oburza się:
– Nie sądzisz chyba, mamo, że jesteś moją przyjaciółką, której będę relacjonować, jak było na koncercie?!
Bywa i tak:
(ten dialog też kiedyś już cytowałam, ale dziś jest jak znalazł):
Starsza córka, gimnazjalistka, spotkała się z dawno niewidzianymi koleżankami z podstawówki. Wraca do domu, zapraszam ją do stołu na kolację i pytam podekscytowana:
– I jak dziewczyny?
Córka milczy.
– Zmieniły się?
Córka wzdycha. Jej mina: „Serio?”
– O czym rozmawiałyście? — nie poddaję się i wciąż, pełna entuzjazmu, dopytuję.
Kilka dni później.
Spotkałam się z koleżankami z byłej pracy, których dawno nie widziałam. Wchodzę do domu, zdejmuję kurtkę i buty, gdy podbiega do mnie starsza córka. Uśmiecha się i „radośnie” wykrzykuje:
– I jak dziewczyny? Zmieniły się? O czym rozmawiałyście? Opowiadaj!
🙂
Ale bywają chwile, kiedy nagle, niespodziewanie zaczyna mi coś z przejęciem opowiadać. Staram się wtedy, choć nie zawsze mi to wychodzi, przerwać to, czym jestem zajęta i łapać te rzadko spotykane chwile, w których córka chce mi opowiedzieć o swoim życiu.
Szczere zaciekawienie życiem dziecka (i nie tylko: również męża i partnera) to według mnie jeden z kluczy do nawiązania bliskiej z nim relacji.
Nie mylmy jednak zaciekawienia ze wścibskością. Słuchajmy tego, co chcą nam powiedzieć, a nie tego, o czym MY koniecznie chcemy posłuchać 🙂 I bądźmy dostępni. Pisałam kiedyś nieco o tym w tekście: Córko, umówmy się na spontaniczną rozmowę jutro na 19.
O największych sercowych rozterkach, tajemnicach, obawach, nadziejach, przemyśleniach dowiaduję się w najmniej oczekiwanych momentach. W samochodzie, oczywiście tuż przed wyjściem z auta, a nie podczas trwającej czterdzieści minut podróży. Tuż przed snem, kiedy wprost padam z nóg. Gdy goszczę właśnie muzę i piszę z nią tekst życia. Gdy robię lazanię (dobra, żartuję, nigdy w życiu jeszcze nie zrobiłam lazanii. A szkoda.).
Łapmy chwile, w których nasze dzieci chcą z nami rozmawiać, bo gdy pozwolimy im odlecieć, mogą już nigdy do nas nie wrócić.
Pytaj, słuchaj, zapamiętuj, łącz puzzle. Przede wszystkim jednak polub te dziecięce historie.