Akurat nawijałam nić na kołowrotek, gdy usłyszałam rżenie naszego konia, Nadira. Oznaczało to, że mąż wrócił. Czym prędzej ruszyłam do izby kuchennej, by przelać zupę z misy glinianej do gara i na piecu wstawić. Gdy ogień ją podgrzewał, ja soczewicą zajmować się poczęłam.
— Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj — rzekł mąż, który niespodziewanie wszedł do izby.
— Soczewica koło miele młyn — odparłam.
Kilkaset lat później, na tej samej ziemi, pod tym samym niebem...
Przy komputerze siedziałam, gdy dobiegł mnie warkot silnika.
— Aha, wrócił mąż. Jeść pewnie chce. Wspominał coś o głodzie w smsach — pomyślałam.
Opublikowałam post na Facebooku informujący o moim nowym tekście na blogu i poszłam do kuchni, zrobić mężowi na obiad kanapki.
— Mam dwie wiadomości: dobrą i złą, którą chcesz usłyszeć najpierw? — spytał mnie po sytym posiłku.
— Dobrą.
— Zmieniam pracę.
— A ta zła?
— Nie zmieniam żony.