W moim domu panuje partnerski podział obowiązków. Ja gotuję, a mąż je posiłki. Ja piorę ubrania, za to on wrzuca je do kosza na brudną bieliznę.
Staramy się, by wszystko przebiegało sprawiedliwie: skoro to ja nakładam domownikom obiad na talerze, ja też je potem myję. Skoro to ja produkuję największą ilość śmieci, ja też zajmuję się ich segregacją i sortowaniem. Skoro to zwykle mąż prowadzi auto, ja je myję. Skoro on wybiera ze sklepowej półki produkty, gruntownie analizując ich skład i cenę, ja za nie przy kasie płacę.
Skoro mąż codziennie dba o mój rozwój intelektualny, na bieżąco dzieląc się ze mną wyśledzonymi informacjami politycznymi, gospodarczymi oraz dostarcza mi rozrywki czytając na głos śmieszne memy, ja dbam o sprawy bieżące typu czysta podłoga i okna.
Ha ha ha, hi hi hi, tak sobie pożartowałam. A tak naprawdę, w pewnym sensie właśnie taki układ funkcjonował w naszym w domu przez kilka lat! Ten jest oczywiście nieco przerysowany, ale tylko nieco.
Otóż przez pierwszą połowę naszego małżeństwa, a jesteśmy nim już ponad 15 lat (?!), przejęłam na siebie, głupia, większość obowiązków domowych.
Gotowałam, sprzątałam, opiekowałam się dziećmi, kąpałam je, przygotowywałam im ubrania, prałam, prasowałam. Mąż miał jedno zadanie: odkurzał i pomagał mi w sprzątaniu w łazience. I tu pies pogrzebany. Odbierałam to jako POMOC. Sama tak sobie określiłam rzeczywistość: traktowałam obowiązki jako MOJE, w których on mnie wyręczał.
Pamiętam ten stan, mojego marudzenia: że wszystko na mojej głowie. Słowem: byłam Kobietą Udręczoną. (Rozmaite gry małżeńskie opisywałam w TYM CYKLU – zapraszam!).
fot. Bartek Goldyn
Ale po pierwsze:
- Nie dopuszczałam go do tych czynności.
- Sądziłam, że „zrobię to lepiej”.
- Nie mówiłam wprost, czego oczekuję. Zamiast powiedzieć: „Przejmij ode mnie na stałe temat prania”, wciąż tkwiłam w roli Praczki Cierpiętnicy.
- Chcąc uzyskać wparcie, wydawałam mężowi polecenia i rozkazy: „Posprzątałbyś!! Zrobiłbyś coś wreszcie!”, co na nikogo raczej nie oddziałuje pozytywnie.
Dlaczego tak postępowałam? Odwzorowywałam znany mi podział obowiązków: czyli gros z nich spoczywające na kobiecie. Dlaczego on nie protestował? Bo odwzorowywał znany mu podział obowiązków. I w jego i w moim domu panował tzw. „tradycyjny podział obowiązków”, czyli większość z nich spoczywała na kobiecie.
Podejrzewam, że większość z Was, czyli dzieci rodziców urodzonych około lat 50. dorastało właśnie w takiej wizji świata, Krzątającej Się Pani Pani Domu i Obserwującego To Pana Domu.
Często jest tak, że mężczyźni nie angażują się w prace domowe nie z powodu braku chęci, lecz braku nawyku i przygotowania. Bo tatusiowe nie świecili przykładem, a mamusie ich we wszystkim wyręczały. Bo nawet jeżeli rodzice angażowali swoje dzieci w obowiązki domowe, to większa część spadała na córki. Synkowie mieli łatwej.
Ja np. absolutnie planuję włączać syna we wszystkie sprawy, chcę, żeby uczył się sprzątać, gotować i żeby nic, co związane z domem nie było mu obce! 🙂
W pewnym momencie przejrzałam na oczy i rozpoczęłam gruntowną pracę nad zmianą naszych nawyków. Mąż również na szczęście okazał się światłym człowiekiem i zrozumiał, że sytuacja, w której utknęliśmy jest niesprawiedliwa. Oczywiście to wszystko nie zadziało się w kilka dni, to był dość długi proces, w którym oboje musieliśmy przełamać schematy, którymi nasiąkliśmy w dzieciństwie, wyjść z ról, w których tkwiliśmy od lat: ja, Matki Żony Polki Cierpiętnicy, on Ojca Męża Wygodnego.
Mam nadzieję, że pokolenie naszych dzieci i wnuków, słowem „tradycyjny” określi równy podział obowiązków. Że będą mówić:
– U nas panuje tradycyjny podział obowiązków. Zgodnie z naszą tradycją na mamie i tacie spoczywa równa ilość obowiązków.
I że tzw. partnerski podział obowiązków będzie wyglądał niekoniecznie tak, jak we wstępie mojego tekstu. 🙂
Jeszcze jedno. Wiecie, jaki mam sposób na to, żeby było naprawdę sprawiedliwie? Sprawdzenie, kto ma więcej wolnego czasu. Bo u nas nie każdy dzień wygląda tak samo. Jeżeli mój mąż pracował dziś 8 godzin, potem wrócił do domu i musiał zrobić jeszcze kosztorys, co zajęło mu 3 godziny i to jego kolejne popołudnie, które tak wygląda, a ja tymczasem miałam lekki dzień i od trzech godzin czytam książkę, to wydaje mi się słabym sugerowanie, żeby poodkurzał i zrobił obiad. Czasem z kolei bywa odwrotnie: ja mam ciężkie dni a mąż lżejsze i wtedy to na nim spoczywa dbałość o domowe sprawy.
*
Pamiętam że kiedyś, już po naszej „obowiązkowej domowej rewolucji”, odwiedziła nas znajoma. Po wizycie zatelefonowała do mnie podekscytowana:
– Jaki ten twój mąż jest wspaniały!
– Dlaczego? – spytałam, chcąc wybić jej to z głowy. 😉
– Taki zaangażowany! Sprzątał ze stołu, wkładał naczynia ze zmywarki, proponował herbatę i kawę.
– Dlaczego mnie nigdy nie pochwaliłaś, gdy to robiłam?! – udzieliłam jej reprymendy.
– Masz rację, Nishka, masz rację. Dziś czeka mnie z mężem i samą sobą poważna rozmowa!