Rację miał kolega, który takimi słowy zarekomendował mi Łotwę. „Plaże puste po horyzont”. Wchodzisz na plażę, patrzysz na lewo:
Patrzysz ma prawo:
Z wrażenia siadasz na piasku. Przypadkiem akurat przed obiektywem aparatu fotograficznego.
Siedzisz tak i zastanawiasz się, jak to możliwe, że wszędzie tak pusto? Może to jest zainscenizowane? Może zaraz plażowicze wyskoczą zza krzaków i krzykną:
– Supraaajs! Hahaha! Ale dałaś się nabrać!
Jednak gdy następnego dnia odwiedzasz kolejną plażę i twym oczom znów ukazuje się widok totalnej pustki:
Nie pozostaje Ci nic innego, jak położyć się i zastanowić się nad łotewskim fenomenem. Z jednej strony bardzo mała liczba mieszkańców (Łotwa jest tylko trzykrotnie mniejsza od Polski, a żyje w niej jedynie dwa miliony osób, dacie wiarę?!). Z drugiej strony duże, długie wybrzeże. Z trzeciej: chyba nie zależy jej specjalnie na turystach. Mało tam kawiarni, restauracji. Jednocześnie, miejscowe punkty informacji turystycznej funkcjonują dobrze, wyposażone w ładnie wydane foldery, mapy, poradniki, rowery do wypożyczenia. Przy plażach i miejscowościach stoją tablice informacyjne. Za to w internecie, przed wyjazdem trudno było nam cokolwiek znaleźć. Tak jakby Łotwa dbała tylko o tego, kto już tam jest, kto zaryzykuje i „zaintryguje się” nią. Specjalnie, na siłę, Łotwa nie kusi.
„Mamo, udaj teraz, że śpisz a ja niby przypadkiem zrobiłam ci zdjęcie”
„Córko, będę teraz udawać, że śpię, a ty zrób mi zdjęcie”
Łotewskie plaże są niby puste i zapomniane, a jednak wyraźnie ktoś nad nimi czuwa. Co kilkanaście metrów stoją tam drewniane przebieralnie i kosze na śmieci, jest czysto i schludnie. Ot, chociażby kolor owych przebieralni, koszy na śmiecie i innych elementów tzw. małej architektury – zawsze szary.
Ławki zaprojektowane przez naturę.
Wieszak na ręczniki i stroje kąpielowe z najnowszej kolekcji „Łotwa Kolekszyn”.
Podsumowując: jeżeli tak jak my, masz czasami potrzebę odcięcia się od zgiełku, hałasu, chaosu, ludzi, paparazzi i chcesz zaznać spokoju, jedź na Łotwę. Ostrzegam, to jeszcze nie wszystko, mam jeszcze kilka notek na temat naszego pobytu na Łotwie do powiedzenia. 🙂
Na koniec, chcąc być wobec Was uczciwa, nie mogę o czymś nie wspomnieć. Otóż gdy nadszedł weekend, naszym oczom ukazały się dwie pięcioosobowe grupy osób (powtarzam: 2 x 5= 10, słownie: dziesięć). Trzynastoletnia córka, która oficjalnie utrzymuje, że mój blog kompletnie jej nie interesuje, ale w rzeczywistości prawie codziennie w ukryciu monitoruje, co tu wypisuję (córeczko, pozdrawiam!!!) któregoś dnia, zniesmaczona widokiem tych tłumów, ostrzegła mnie:
– Pff. Wcale tu nie ma pustych plaż po horyzont. Lepiej napisz to na blogu, bo czytelnicy mogą poczuć się zawiedzeni jak tu przyjadą.
*
– Mamo, może napiszemy na piasku dużymi literami www.nishka.pl?! – spytała podekscytowana pomysłem.
– Wiesz, kto wie, może zdobędziesz jakiegoś czytelnika lub czytelniczkę z Łotwy… – dodała na zachętę, oczywiście strojąc sobie ze mnie żarty. 😉