Ojcowie, weźcie się do roboty i spędzajcie czas ze swoimi dziećmi!

fot. Mały Kadr

„Współczuję Ci. Kiedyś, za kilkanaście lat, gdy uświadomisz sobie jak niewiele czasu spędziłeś z dziećmi, zrobi ci się przykro, a czasu już nie cofniesz.” – oto fragment listu, który napisałam dwa miesiące temu do męża.

*

Moja starsza córka podeszła do brata niemowlaka i rozanielona jego widokiem, zachwycona rzekła:

– Ale jesteś śliczny, ale jesteś uroczy, mój najukochańszy braciszek, tak bardzo cię kocham, tak dziś za tobą tęskniłam! A kto się tak ładnie uśmiecha, a kto tak uroczo patrzy na siostrę?

(5 minut później)

– Okej, spadam stąd, właśnie minęło moje codzienne 5 minut czasu dla brata.

To taki, wiecie, żarcik w jej stylu, ale tak naprawdę ma dużo wspólnego z rzeczywistością. Tak jak młodsza córka uwielbia spędzać z bratem czas i często do nas przychodzi, zagaduje, zaczepia i pyta, czy może wziąć go do swojego pokoju i się z nim pobawić, tak starsza mimo, że kocha, nie jest nim specjalnie zainteresowana. I ma do tego prawo, w końcu jest jego siostrą, a nie matką.

Bardziej niepokojące jest to, że podobnie do starszej córki zachowuje się wobec swojego syna jego ojciec! Owszem, gdy widzi synka twarz mu promienieje, zagaduje do niego rozanielony, ale gdy wręczam mu dziedzica na ręce, po pięciu minutach mówi:

– Natka, słuchaj, muszę iść i (w zależności od pory dnia należy wstawić odpowiedni „argument”) wysłać ważny mejl do konstruktora / iść do kotłowni sprawdzić, jak pracuje piec / zrobić sobie kolację, bo jestem bardzo głodny / odpocząć, bo miałem naprawdę ciężki dzień / itd.

Gdy pewnego dnia kolejny raz usłyszałam o ODPOCZYWANIU, trafił mnie szlag i wysmarowałam do męża następujący list. Wiedzcie, że pisząc go waliłam w klawiaturę jak szalona i pospiesznie wycierałam z policzków łzy, by mi nie zalały komputera.

Wiem, że jesteś zapracowany i zmęczony.
 
Jednak nie potrafię zrozumieć, jak można traktować spędzanie czasu z dziećmi, zwłaszcza z pogodnym niemowlęciem,  jako coś równie męczącego jak praca. Jak można nie chcieć budować z nim więzi i woleć „odpocząć” od pracy surfowaniem po internecie. Codziennie rano i codziennie po południu, w ramach relaksu przed lub po pracy, wolisz spędzać czas przed czarnym monitorkiem niż poświęcić go na rozmowę z dziećmi. Twój syn ma już cztery miesiące, a czas, w którym poświęciłeś mu ciągiem więcej niż 20 minut można by policzyć na palcach dwóch rąk.
 
Czasem czuję się, jakby byłam samotną matką. Gdy muszę załatwić jakąś sprawę, nie biorę ciebie, jako tego, który z nim zostanie nawet pod uwagę (na szczęście mam dwie babcie chętnie do opieki nad wnuczkiem), bo wiem, że nie trafię w Twój grafik.  Bo jak nie pracujesz, to musisz odpoczywać od pracowania – a przecież bycie z synem, pójście z nim na spacer, zabawa, na pewno nie zrelaksuje cię tak, jak newsy z internetu lub drzemka!
 
Współczuję Ci. Kiedyś, za kilkanaście lat, gdy  uświadomisz sobie jak niewiele czasu spędziłeś z dziećmi, jak słabo je znasz, zrobi ci się przykro, a czasu już nie cofniesz.

 

Owszem, przyznam, trochę w tym liście przesadziłam, aż takim wyrodnym ojcem nie jest. Pamiętam, że gdy pisałam tę treść, widziałam wszystko w czarno-białych kolorach, czułam się totalnie wściekła i rozczarowana i chciałam uderzyć jak najmocniej.
 
Wiem jednak, że nie jestem, jako „samotna matka” w swoim odczuciu osamotniona.

Z badań wynika, że ojcowie na całym świecie poświęcają swoim dzieciom nie więcej niż godzinę dziennie. Ojcowie amerykańscy i australijscy zeznali, że poświęcają swoim dzieciom średnio 60 minut dziennie, hiszpańscy 43 minuty, niemieccy 37 minut, francuscy 27, a polscy: 40.

– To całkiem niezły wynik! – pomyślałam, czytając to.

Jednak okazało się, że był to czas deklarowany. A więc siedzenie z dzieckiem przy stole bądź wyjście na plac zabaw, kiedy w tym samym czasie ojciec ciągle też zerka na ekran swojego telefonu, również było wliczane jako „poświęcanie dziecku czasu”. A tymczasem tak im się tylko WYDAJE. Dlatego naukowcy przyjęli te dane z ostrożnością i wymyślili badania, w których sprawdzą, ile minut uwaga ojców jest skupiona tylko i wyłącznie na dziecku. W eksperymencie udział wzięło 1700 brytyjskich ojców. Przyczepiono im do ubrań mikrofony oraz minikamery, dzięki którym można było dokonać pomiarów liczących, ile czasu tato poświęcił dziecku uwagę w PEŁNI i z UWAŻNOŚCIĄ. Nie uwierzycie, jaki był wynik. 40 sekund. Czterdzieści. Sekund. Przykre, prawda?

Na zdjęciu ja, mój syn i ojciec dziecka 😉

Angażujmy ojców w opiekę nad dziećmi od pierwszych chwil ich życia!

Wiem, że za taki stan rzeczy odpowiadam w dużej mierze ja we własnej osobie. Przy córkach (które dziś są nastolatkami) robiłam wszystko sama. Przejęłam na siebie, głupia, większość obowiązków rodzicielskich. Przewijałam, kąpałam, ubierałam, karmiłam, organizowałam jedzenie, chodziłam na spacer itd. Owszem, mąż potrafił przewinąć i ubrać, bo co najmniej dwa razy w tygodniu zostawał z niemowlęciem, gdy ja chodziłam za zajęcia na uczelnię, ale i ja i on traktowaliśmy to chyba jako pewnego rodzaju bonus. Gdy wracałam do domu, znów byłam tylko ja, niczym główny i jedyny opiekun, a ojciec niczym wynajęta na godziny niania. Uważałam, że wszystko sama zrobię najlepiej i odwzorowywałam znany mi podział obowiązków: czyli gros z nich spoczywające na kobiecie. Dlaczego on nie protestował? Bo odwzorowywał znany mu podział obowiązków, czyli taki, w którym większość spoczywała na kobiecie.

Owszem, mógł się temu sprzeciwić i krzyknąć:

– Kochanie, nie godzę się na to, żebyś robiła wszystko przy dzieciach sama! Stanowczo protestuję, to niesprawiedliwe! Mimo, że nie znam innego modelu, moja mama też wszystko robiła sama, i babcia, i ciocie, wyjdę teraz z tego schematu!

Jakoś tak się złożyło, że tak nie zrobił. A ja tego wcale nie żądałam. I tak sobie żyliśmy.

Przy synu, będąc o co najmniej dziesięć lat starsza i mądrzejsza, postanowiłam, że będzie inaczej. Jeszcze będąc w ciąży zapowiedziałam mężowi, że to on będzie kąpał malucha. I nawet gdy czasem zdarza się, że wraca zmęczony z pracy, podaję mu bobasa. Sama kąpałam syna może trzy razy w życiu, a kąpiemy go codziennie, traktując to jako rytuał dobrze oddziałujący na psychikę maluszka, który potrzebuje powtarzalności i regularności. Oczywiście tym rytuałem mogłaby być np. wieczorna zabawa czy śpiewanie piosenek, jednak mi bardzo zależało na tym, że była to jakaś ceremonia, w której mógłby uczestniczyć tylko ojciec dziecka.

I oczywiście niech nie kończy się tylko na kąpieli, ale i na innych wspólnych czynnościach, stąd mój list do męża! Wracając do tego wątku: byłam pewna, że mąż obrazi się na list, a tymczasem chwilę po lekturze wszedł poruszony do sypialni i wziął syna w ramiona. I od tej pory, owszem, nie jest „tatą na pełen etat”, ale jakość jego kontaktu z dziećmi poprawiła się. Dlatego polecam „wstrząsanie” mężami, jak macie ochotę możecie skopiować mój list. 😉

Przy okazji bardzo polecam świetny tekst Gdzie ojciec nie może tam matkę pośle Sary Ferreiry.

I na koniec zdanie, którego nie mogło zabraknąć. Oczywiście, że z nami matkami i jakością czasu, który poświęcamy naszym dzieciom, też wcale nie jest idealnie. Ale wiecie, łatwiej jest napisać tekst opierniczający ojców. 😉

Komentarze: