fot. Fashionelka
Siostra cioteczna opowiadała mi wczoraj, że uczestniczyła kiedyś w weselu pary młodej, której świadek, bardzo w swoją rolę zaangażowany, wymyślił, że przeprowadzi badanie „na udane małżeństwo”, a wyniki zaprezentuje parze młodej. W tym celu zadał stu gościom jedno pytanie: „Co według Ciebie jest najważniejsze dla udanego małżeństwa?” Odpowiedź mogła składać się z jednego słowa, maksymalnie dwóch słów.
[ten tekst opublikowałam na blogu dwa lata temu, więc to było tak dawno, że prawie jakby go nie było.;) Wczoraj widziałam się z tą siostrą i rozmawiałyśmy o związkach i zachciało mi się tekst przypomnieć. :)]
Wiecie, jaka odpowiedź padała najczęściej? CIERPLIWOŚĆ. Na drugim miejscu znalazł się SZACUNEK, na trzecim ROZMOWA. MIŁOŚĆ uplasowała się dopiero na czwartym miejscu. Moja siostra i jej mąż, jako jedni z nielicznych odpowiedzieli, że dla nich najważniejsze jest wspólne POCZUCIE HUMORU.
U nas to chyba rodzinne, bo ja również bym je wskazała. Poczucie humoru pełni w naszym związku olbrzymią rolę.
Jak już jest się ze sobą kilka, a nawet kilkanaście lat, czyli faza wielkiej euforii, zakochania, motylków w brzuchu, podekscytowana, eksplozji uczuć i emocji już raczej minęła, to jasne, oczywiście, że takie czynniki jak szacunek, miłość, umiejętność rozmowy, są ważne, ale jest jeszcze coś równie ważnego. Coś, co jest katalizatorem nudy i „zasiedzenia” i jest nim właśnie poczucie humoru, które w dużej mierze oznacza chęć wspólnej zabawy i wspólnego spędzania czasu.
Wiedziemy z mężem dość szczęśliwe życie, ale mamy też, pewnie jak każdy, trochę problemów. Pewne rzeczy nam się nie układają, nie idą po naszej myśli i wtedy z pomocą przychodzi nam właśnie poczucie humoru, żartowanie z tego, branie tego „nieszczęścia” w nawias.
To nie jest tak, że nasz dom jest jak kabaret i ciągle jesteśmy rozhahani i co raz to kolejny członek rodziny rzuca z rękawa dowcipami, a każdej naszej aktywności towarzyszy pękanie ze śmiechu. Nie, często kłócimy się, mamy siebie dość, i wprost się nie znosimy, ale tym, co nas łączy jest umiejętność nabrania do tego po jakimś czasie dystansu, wzięcia tego w nawias.
Wydaje mi się, że jeżeli chce Ci się z kimś żartować, to znaczy że ogólnie Ci SIĘ Z NIM CHCE. Zwykle przecież żartujemy z ludźmi, których lubimy i na których nam zależy.
Kilka dni temu podczas kłótni krzyknęłam do męża, który się o coś do mnie przyczepił:
— Bardzo mi przykro, ale ja tego nie zmienię! Jak ci się to nie podoba, to się ze mną rozwiedź!
Mąż na to, skrajnie oburzony, krzyknął do mnie:
— Na pewno nie będę się z nikim rozwodził, a już na pewno nie z tobą!!!
I weź tu się nie roześmiej.
Oprócz zalet stricte zdrowotnych śmiechu: bo przecież usprawnia krążenie, pracę serca, mózgu i tworzy nam „ładniejsze” zmarszczki mimiczne niż te wynikające ze stanu zmarkotnienia, zgorzknienia i smutku, rozładowuje też napięcie i stres. Mąż podczas rąbania drewna na ognisko o mały włos nie odcina sobie palca, ja podbiegam doń zatroskana i wykrzykuję:
— Ojej, jak dobrze, że nic ci się nie stało! Dopiero co podłogę myłam, a tak wszystko byłoby we krwi!
Ze „wspólnym poczuciem humoru” łączy się też chęć wspólnego śmiania się, czyli angażowania się w czynności, które ów śmiech wywołują.
Od 15 lat, czyli od kiedy wspólnie zamieszkaliśmy, łączy nas uwielbienie do SNL’a, czyli Saturday Night Live.
To nadawany na żywo z Nowego Jorku program rozrywkowy, przedstawiany w formie kabaretu, w których świetnie ucharakteryzowani aktorzy wcielają się w role polityków, aktorów, piosenkarzy, bądź tzw. „zwykłych ludzi” i odgrywają skecze, dowcipkując sobie z aktualnym wydarzeń społeczno-polityczno-gospodarczo-szołbiznesowych. Humor, zwykle absurdalny, idealnie trafia w nasze gusta. SNL wydobywa z otaczającej rzeczywistości wydarzenia ze świata polityki, mody, popkultury itp., przerysowuje je i przedstawia w sposób karykaturalny. Naśmiewa się z ludzkich zachowań, zwyczajów i upodobań np. skłonności do zbyt długiego przemawiania, obsesji na punkcie wyglądu, wychowywania dzieci, problemów małżeńskich, teleturniejów, teledysków itp. To jest czasami aż tak głupie, że śmieszne.
Bardzo często w życiu nawiązujemy do różnych skeczy, czasem wystarczy jedno spojrzenie, słowo, komentarz, mina i oboje wiemy o co chodzi. To jest jak nasza nić porozumienia, nasz tajemny świat, bo często wiemy o tym tylko my. Stoimy w sklepie, ekspedientka wykonuje pewien manewr, obecny w którymś z SNL’owskich skeczy, między nami występuje znacząca, ale niezauważalna dla ekspedientki wymiana spojrzeń i oboje wiemy o co chodzi. Jesteśmy u rodziny na obiedzie, dochodzi między nami do delikatnej sprzeczki i nagle któreś z nas:
— Przepraszamy za te nerwy. Musimy chyba znowu wrócić do metody polecanej przez dr Archibalda Bitchslapa, który stworzył program dla par mających problemy małżeńskie: metody Bitch Slap Method.
Rodzina nie wsłuchuje się w znaczenie tych słów i kiwa porozumiewawczo głowami, a my w duchu podśmiewamy z naszego żartu.
Często męczymy znajomych, którzy nas odwiedzą, skeczami z SNL’a.
— Oglądaliście ostatni odcinek z Brucem Willisem? Musicie to zobaczyć!
Zwykle dzielnie śmieją się razem z nami, niektórych jednak te żarty nie śmieszą.
NIE SĄ JUŻ NASZYMI ZNAJOMYMI.
Żartowałam 😉
Życie w związku to trudne wyzwanie, zwłaszcza, gdy miną już te pierwsze dwa magiczne lata wielkiego zakochania. (vide Nie przejmuj się, gdy zakochanie mija). To naprawdę trudna sztuka: dzielić życie z kimś zupełnie innym i naprawdę żyć z nim, a nie obok niego.
*
Pewnie zastanawiacie się: jak możemy oglądać program nadawany w amerykańskiej stacji telewizyjnej NBC, niedostępnej w Polsce? Ano przez kilka miesięcy, podczas których trwa sezon Saturday Night Live, latamy co tydzień do Nowego Jorku, oglądamy sobie program, śpimy potem w hotelu, albo chodzimy sobie po nowojorskich knajpkach i wracamy z powrotem do Polski!:)