Ostatni weekend spędziłam bez prądu. I to na własne życzenie… Dlaczego? Dlatego, że kilka tygodni temu zadeklarowałam (tutaj), że jeżeli do akcji Godzina Dla Ziemi przystąpi 90 tysięcy osób, spędzę dwa dni bez prądu. Prawdę mówiąc nie wierzyłam, że tak się stanie. Gdy do akcji przystąpiło ponad 100 tysięcy osób, na brzegu rzeki Biebrzy usiadłam i płakałam (ze strachu, nie że ze wzruszenia!).
Zapraszam na relację z tych dwóch nishkowych dni unplugged.
Najpierw jednak chcę napisać kilka słów wyjaśnienia. Otóż przecieram oczy ze zdumienia, gdy ktoś próbuje w artykule, filmie lub komentarzu przekonać, że akcja Godzina Dla Ziemi jest zła, bo marnuje się przez to prąd, bo wyrządza to dla Ziemi więcej zła niż dobra, bo bez sensu przekonywać, że dzięki jednej godzinie bez światła uratuje się planetę…
Hellou! Otóż ta godzina jest symboliczna, to taki happening!
Głównym celem akcji nie jest przekonanie ludzi do wyłączenia światła na godzinę. Celem akcji jest zwrócenie uwagi ludzkości na to, że warto o Ziemię dbać, bo jest w dość kiepskiej kondycji. Że dzięki wyrobieniu w sobie pewnych proekologicznych nawyków, np. wyłączania światła gdy się wychodzi na dłużej z pokoju, zastępowania reklamówek foliowych płócienną torbą i innych, można jej trochę pomóc.
Tak naprawdę nie ma specjalnego znaczenia, ilu wśród tych 100 tysięcy osób, które włączyły się do polskiej edycji akcji Godzina dla Ziemi, rzeczywiście pod koniec marca o godzinie 20.30 wyłączyło na godzinę światło. Ważne, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że skoro wykonały ruch symbolicznego włączenia się do akcji (deklarując swój udział przez internet), to współodczuwają z inicjatorami tej akcji, czyli w mniejszym lub większym stopniu starają się przyjmować postawy proekologiczne. I gdy na przykład ich dziecko wyrzuci papierek po batoniku na leśnej dróżce to otrzyma od rodzica nakaz podniesienia tego papierka i wyjaśnienie, dlaczego nie należy śmiecić, co doprowadzi do tego, że dziecko nauczy się, że nie można śmiecić i będzie tej zasady przestrzegał również jako dorosły.
Przyznam, że podczas korespondencji z WWF rzuciłam sobie to wyzwanie trochę beztrosko, chyba do końca nie wierząc, że naprawdę będę musiała się go podjąć. W pewnym momencie dotarło do mnie, że muszę, bo słowo się rzekło!
W eksperymencie uczestniczyłam z mężem i młodszą córką. Starsza córka nie mogła być z nami (i prawdę mówiąc: nie ubolewała nad tym ;), bo brała wtedy udział w wojewódzkich zawodach w biegu na 1000 metrów (i razem ze swoją drużyną, bo to był bieg w sztafecie, zajęła pierwsze miejsce przechodząc tym samym do kolejnego etapu: do mistrzostw ogólnopolskich!).
Pierwsze godziny bez prądu
W sobotę obudziłam się około godziny 8:30. Od lat, pierwszą czynnością, którą wykonuję tuż po wstaniu jest zaparzenie sobie kawy. Piję ją wyłącznie w kafetierze, czyli ekspresie, który stawia się na kuchence gazowej, tu więc brak prądu mi nie doskwierał.
Gdy wstaję, zwykle cała rodzina jeszcze śpi. Chwytam wtedy za tablet i sprawdzam co wydarzyło się na świecie tym prawdziwym i blogowym ;). Zong. Nishka Bez Prądu. Chwyciłam więc za „Politykę”. W sumie nic tak pięknie nie szeleści jak gazeta.
Telewizor
Godzina 8:45, wstaje mąż i chwyta za telewizyjny pilot.
— Nie, przecież dziś żyjemy bez prądu — informuję go.
Wzdycha i bierze za tablet. Umówiliśmy się, że będzie mógł korzystać z tabletu i laptopa dopóty dopóki nie wyładują się w nich baterie. Czułam, że nie mam prawa zmuszać go do całkowitego przejścia do offline, bo to mój eksperyment, zwłaszcza że czekał nas wieczór po ciemku.
Ja jednak postanawiam, że nie dotknę przez te dwa dni żadnego urządzenia posiadającego monitor nawet na sekundę.
Godzina 9: Wstaje młodsza córka i chwyta za telewizyjny pilot.
— Nie, przecież dziś żyjemy bez prądu — informuję ją.
— Ale ja chciałam obejrzeć Scooby Doo.
— Dziś nie obejrzysz, rozmawiałyśmy wczoraj, tłumaczyłam ci przecież. Chodź, porobimy coś innego.
Dziecko zaczyna płakać.
— Nie chcę robić nic innego, chcę oglądać bajki. Nie chcę żyć bez prądu. Pozwól mi oglądać bajki!
Uświadamiam sobie wtedy, że od wielu miesięcy moja 8-letnia córka rozpoczyna każdy weekend włączeniem telewizora. Telewizor jest u nas prawie ciągle włączony. Tak jak kiedyś domowników łączył ogień, przy którym wszyscy siadali i się weń wpatrywali, tak współcześnie tę rolę przyjmuje telewizor. Strasznie mnie to denerwuje! Jestem zwolenniczką włączania go tylko wtedy gdy chcemy coś konkretnego obejrzeć, a nie ot tak, żeby grał. Natomiast mój mąż i córki lubią, żeby w tle coś brzęczało. Czasami gdy nakładam obiad pytam również TV czy nie miałby ochoty czegoś przekąsić, bo czuję się, jakby był członkiem mojej rodziny! Znacie to uczucie?
Córka po kilkunastominutowym fochu dała się przekonać i o sprawie jakby zapomniała. Przez cały weekend nie włączyliśmy telewizora i od dziś stawiam przed sobą wyzwanie, żeby przekonać moich domowników, żebyśmy włączali go jak najrzadziej, tylko wtedy kiedy naprawdę chcemy coś obejrzeć.
Ta cisza, która „rozbrzmiewała” przez ten weekend była dla dla nas wszystkich miłych doświadczeniem. Czasami warto się wyciszyć.
Śniadanie
Zawsze w weekend robię na śniadanie naleśniki lub omlety. Do miski wędrują mleko mąka, jajka. Z szafki wyjmuję mikser i … Zong. Nishka Bez Prądu. Ubijam pianę ręcznie. Herbata. Chcę włączyć czajnik bezprzewodowy. Zong. Nawet nie mam tradycyjnego czajnika! Cóż, od czego są rondelki..
Lodówka
Zwykle w piątki robimy duże zakupy na najbliższy tydzień. Tym razem zrobiliśmy małe, bo… Nishka Bez Prądu. To była dobra okazja, by w ramach wiosennych porządków odmrozić i umyć lodówkę. Na tym etapie definitywne wszystkie porządki zakończyłam.
Odkurzacz i pralka
Sobota oznacza u mnie, tak jak i pewnie u statystycznego Polaka, dzień porządków. Przyznam, że zupełnie nie ubolewałam nad tym, że nie mogę zająć się ani praniem, ani prasowaniem, ani odkurzaniem. Mogłam wprawdzie np. umyć okna, ale jakoś nie przyszło mi to do głowy 🙂
Co robiliśmy bez prądu?
Poszliśmy na długi spacer. Wprawdzie staramy się to robić od lat w każdy weekend, więc nie było to nic szczególnego. Jednak nikt z nas nie wziął ze sobą smartfonu więc nie mogłam pokazać Wam na instagramie jak na przykład napadł mnie wielki głód, z powodu którego obgryzłam kawałek drzewa.
Przy okazji, zapraszam: obserwujecie mnie – tutaj 🙂
Graliśmy w planszówki: rundyjka w Agricolę (pisałam o niej tutaj), Scrabble i Rummicub i oczywiście Monopoly Imperium Blogerów, na której to grze, wybaczcie, znowu będę się chwalić, kiedyś się znalazłam, a pisałam o tym tutaj.
— Mamo, pogramy w Monopoly Imperium? Ale nie w tą blogerską wersję tylko NORMALNĄ, dobra?
Najbardziej cieszę się, że w ciągu tych dwóch dni przeczytałam … dwie książki! Jedną krótszą, drugą krótszą, obie wkrótce będę recenzować. Jestem przekonana, że gdyby nie akcja Nishka bez Prądu to przeczytałabym co najwyżej połowę jednej książki.
Zmywarka
Doskwierał mi brak zmywarki, bo bardzo przyzwyczaiłam się do tego, że nie muszę myć naczyń pod bieżącą wodą. Dlatego w sobotę wymyśliłam proste danie: pierogi (których bynajmniej sama nie lepiłam, lecz je po prostu kupiłam), a w niedzielę czekał na nas obiad u mojej siostry ze Sweetshoop. Obchodziła akurat urodziny i uraczyła nas obiadem i deserem. Na gotowanie, a nie smażenie zdecydowałam się też dlatego, że gdy smażę, włączam w domu wentylację, a ona również jest podłączona do prądu.
Bez komputera
Tak jak bez przyrządów z zakresu gospodarstwa domowego mogłam się spokojnie przez te dwa dni obejść, tak bez telefonu i komputera było mi dziwnie. Wprawdzie w weekendy zawsze używam komputera znacznie mniej niż w tygodniu, jednak dwa dni ciągiem bez dostępu do Internetu udało mi się przeżyć ostatnio dawno temu– w sierpniu ubiegłego roku, gdy wyjechaliśmy na Łotwę (wtedy byłam offline nieustannie przez siedem dni).
Jak żyje się bez dostępu do Internetu?
Postanowiłam, że przez te dwa dni nawet na minutę nie dotknę komputera, laptopa, tabletu ani smartfona. Z jednej strony czułam się dobrze, przede wszystkim dlatego, że zyskałam dużo wolnego czasu, z drugiej strony czułam niepokój. Kusiło mnie, by zajrzeć chociaż na chwilę. Czyżby dopadło mnie FOMO? Co to jest FOMO? To przymus ciągłego sprawdzania tego co dzieje się w internecie spowodowany obawą, że coś nas ominie lub o czymś się nie dowiemy. Przede wszystkim czułam niepokój związany z blogiem. W ostatnim tygodniu trzy moje teksty cieszyły się popularnością (vide: Los mi sprzyja) i były komentowane przez wiele nowych osób, miałam więc trochę poczucie, jakbym zostawiła na blogu otwarte drzwi. Z jednej strony nie pojawiają się u mnie tzw. hejterskie komentarze , a nawet gdyby się pojawiały to właściwie czego miałabym się bać, wszak osoba je pozostawiająca wystawia laurkę nie mnie, a sobie. W chwilach niepokoju tak się właśnie uspokajałam.
Były też chwile, w których dopadał mnie niepokój związany z tym, że może ktoś mnie akurat o coś pyta, albo czeka na moją odpowiedź, a ja tak bezczelnie milczę… Lubię odpowiadać na wszystko od razu, również na komentarze. A czasami trzeba trochę zwolnić.. Nic się nie stanie jak odpowie się później, prawda?
Może to tylko ja jestem takim dziwakiem i Wam to przychodzi bez trudu? Cz funkcjonujecie czasem zupełnie bez dostępu do internetu? I na dłuższy czas odcinacie się odeń? Opowiadajcie 🙂
Wieczór przy świecach
Około godziny 20 było już zupełnie ciemno. Uczciwie przyznam, że przeżyliśmy tylko jeden, sobotni, wieczór bez prądu, w niedzielę wieczorem prąd już włączyliśmy, wszak moje wyzwanie informowało o dwóch dniach, a nie dobach bez prądu 🙂
W sobotę wieczorem starszej córki nie było w domu, a młodszą położyłam ok. 21 spać – a my, małżonkowie spędziliśmy romantyczny wieczór przy świecach. Mąż, podekscytowany, z przyspieszonym biciem serca, opowiadał mi o … panelach fotowoltaicznych! Nic Wam to nie mówi? Witajcie w klubie 🙂
Elektrownia słoneczna na dachu
Co to są panele fotowoltaiczne? Otóż są to panele, dzięki którym promienie słoneczne zamieniane są w prąd. Jeżeli masz takie panele i jeżeli masz Słońce, masz swój prąd! Panele fotowoltaiczne są bardzo popularne w Niemczech. Instaluje je tam coraz więcej osób: zarówno mieszkańcy domów, jak i bloków. Wystarczy postawić taki panel na dachu budynku i nie dość, że zaspokoi twoje potrzeby na prąd, to możesz jeszcze na tym zarabiać: sprzedawać go innym!
— Jaki jest koszt paneli fotowoltaicznych? — spytałam męża.
— Wiesz, na początek nie jest to mały koszt, bo co najmniej 10 tysięcy złotych, ale po jakimś czasie to się zwraca: oszczędzasz na rachunkach, poza tym możesz odsprzedawać prąd, czyli być taką mini elektrownią, jednak w Polsce raczej to się nie uda, bo Polska to nie kraj, lecz stan umysłu… Rząd postanowił, że za energię odnawialną z małych instalacji będzie płacił mniej niż za tą pochodzącą z wielkich elektrowni węglowych. W Niemczech jest odwrotnie: tam prosumenci otrzymują dziesięciokrotnie więcej niż elektronie węglowe.
(Jeżeli kogoś z Was zainteresował ten temat, możecie zadać pytanie w komentarzach, poproszę męża o wyjaśnienia. Można nazwać go ekspertem w tej dziedzinie, prowadzi na politechnice zajęcia z architektury energooszczędnej).
Rozwój zrównoważony
— Wiesz już jak zrobisz relację z dwóch dni bez prądu? — spytał mnie wczoraj mąż.
Nie wierzyłam własnym uszom. On mnie pyta o mój blog? Dotychczas zupełnie się nim nie interesował! Oczywiście wie, że go piszę, robi mi zdjęcia, czasem opowiadam mu o swoich pomysłach itd. Ale to zawsze ja inicjuję te rozmowy, on nigdy. Nie sądzę też, żeby zaglądał na tą stronę. Prawdę mówiąc odpowiada mi to, bo pozwala zachować zdrowy dystans poza tym, rozumiecie, nie chcę, żeby czytał moje najintymniejsze wpisy na blogu 😉
— Jeszcze nie wiem — odparłam.
— Może najpierw napisz jak wyglądał twój dzień, czyli że nic przez cały weekend nie robiłaś, tylko leżałaś i czytałaś książkę, w międzyczasie grałaś z córką w planszówki i poszliśmy na spacer. I to wszystko zakończ taką refleksją: że nie wyobrażasz sobie życia bez prądu, nie chcesz się cofać do czasów, w których ludzie żyli bez prądu, że chcesz korzystać z dobrodziejstw współczesności, ale bez szkody dla przyszłych pokoleń. Czyli jednym słowem: zrównoważony rozwój.
— Ok, tak zrobię.
🙂