Planując wyjazd na Łotwę, mąż w pewnym momencie pół żartem, pół serio, głośno zastanowił się:
– Cholera wie, kto mieszka na tej Łotwie, może tam jest niebezpiecznie? Muszę wziąć ze sobą chociaż jakiś scyzoryk.
Córki usłyszały to i wzięły sobie te słowa do serca. Kilka dni później spakowani siedzieliśmy już w samochodzie i jak to zwykle u nas w takich momentach bywa, kilkakrotnie wracaliśmy się do domu, zwłaszcza ja, nękana kompulsjami (Czy wyłączyłam żelazko? Czy na pewno wzięłam z domu młodsze dziecko?). Dziewczyny za to o dziwo siedziały z tajemniczymi minami na tylnych fotelach samochodu, coś jakby przed nami ukrywając. Dostrzegam to dopiero teraz, wtedy byłam zbyt zaaferowana zbliżającą się podróżą. Otóż moje córki wiozły ze sobą miecze.
O ich istnieniu dowiedziałam się dopiero na łotewskiej plaży.