Od lat Dzień Dziecka świętujemy zwolnieniem naszych dzieci z obowiązków domowych, niech odpoczną, w końcu to ich święto! Dziewczynki w wigilię Dnia Dziecka krzątają się aż do godzin nocnych po domu i podwórku niczym mróweczki: gotują obiad, myją podłogi, koszą trawę, rąbią drewno, sprzątają garaż i wiele innych, by na Pierwszego Czerwca mieć spokój. Zapraszam do lektury dwóch krótkich tekstów, w których to opisuję, tekst nr 1: Z okazji Dnia Dziecka, odpocznij córeczko i tekst nr 2: Upiorne dzieci.
Tak, tak, to nie żaden fotomontaż ja i Tilda polecamy tę samą książkę! Chodźcie, opowiem Wam dlaczego. 🙂
– Mamo, a gdzie ty pracujesz? – zagadała mnie 8-latka.
– W Internecie – odpaliłam.
– Ale jaki wykonujesz zawód? Wiesz, na przykład prezydentka albo kosmonautka? – dziecko podało przykłady zawodów 🙂
Dość często spotykam się z zazdrością o to, że tak wcześniej zostałam mamą (vide: Mam 19 lat i jestem w ciąży). Jako plusy wskazujecie małą różnicę wieku jaka dzieli mnie z córką, a w związku z tym mniejszą przepaść pokoleniową, światopoglądowa i większe prawdopodobieństwo nadawania na tej samej fali. Ja z kolei zazdroszczę osobom, które mogą doświadczyć dojrzałego rodzicielstwa: po trzydziestce! Wydaje mi się, że kobieta dojrzalsza, bardziej ustabilizowana emocjonalnie posiada większą mądrość życiową, przez co jest lepszą matką i popełnia mniej błędów wychowawczych.
19-letnia Nishka w ciąży. Wstrząśnięta i przerażona 🙂
Współczesna kobieta bombardowana jest sprzecznymi komunikatami o tym, jaki wiek na urodzenie dziecka jest najlepszy, a może raczej: jaki jest najgorszy. Przyjrzyjmy się temu.
Nishka z telewizorem wykonanym przez młodszą córkę Nishki
8-latka przełącza kanał telewizyjny.
– Hola, hola, oglądam wiadomości – upomina ją ojciec.
– Tato! Przecież wczoraj oglądałeś! – oburza się córka.
*
Niedawno jedna z Czytelniczek poprosiła mnie, bym pokazała jak wyglądałam, gdy miałam 14 lat. Życzenie Czytelników jest dla mnie rozkazem, proszę uprzejmie, oto i zdjęcie. Urodziłam się w maju 1981, zdjęcie zostało wykonane w listopadzie 1994 roku, mam tu więc 13-5 lat, czyli dokładnie tyle, ile ma teraz moja córka!
Jak widać na zdjęciu, miałam styl zbuntowanej nastolatki. Podarte dżinsy, bluzka potraktowana wybielaczem (serio, serio), kilka kolczyków w uszach i wygolone boki. Tak, tak, to nie Rihanna wprowadziła 2 lata temu modę na taką fryzurę, ja już to robiłam 20 lat temu;)
Niedługo później przekłułam sobie kolczykami kilka nietypowych miejsc na twarzy. O to samo poprosiła mnie niedawno córka.
– Nie radziłabym ci tego robić – próbowałam odwieźć ją od tego pomysłu. – Popatrz, ja do dziś mam bliznę na brwi i nigdy się jej nie pozbędę, a kolczyk miałam raptem przez kilka miesięcy.
– Na brwi?! O rany, co za beznadziejny pomysł, żeby rozbić sobie kolczyk na brwi! Ja chcę zrobić sobie kolczyk zupełnie gdzie indziej.
Gdy usłyszałam gdzie, zamarłam ze strachu.
Sformułowanie i spisanie refleksji związanych z wczorajszą wywiadówką w gimnazjum starszej córki zajmie mi trochę czasu, dlatego dziś zapraszam Was na krótki, lekki i luźny wpis poświęcony plastycznej działalności młodszej córki 🙂
Na pół godziny zostawiałam córkę samą z białą kartką papieru. Jakież było moje zdziwienie, gdy wróciłam! 😉
— Ktoś spytał mnie dziś na Asku, co u chłopaka jest dla mnie najważniejsze.
— I co odpowiedziałaś? — spytałam córkę.
fot. Flickr Jack Fussel
— Jak poznali się twoi rodzice? — mąż przeczytał wylosowane pytanie.
— Nie wiem, byłem zbyt mały — odparł, a córki wybuchnęły śmiechem.
— A tak poważnie to pamiętasz jak MY się poznaliśmy? — spytałam męża. — Ja to doskonale pamiętam i opowiem wam, dziewczyny — zwróciłam się do córek. — Otóż znaliśmy się z tatą z widzenia, bo bywaliśmy czasem w tym samym muzycznym klubie. Rozmawialiśmy dosłownie dwa razy przez moment. Wasz tato zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Ja chyba na nim niespecjalnie, bo nie poprosił mnie o numer telefonu.
— Tato, jak mogłeś nie zwrócić uwagi na Nishkę?! — spytała dramatycznym tonem starsza córka: żartownisia.
W weekend gościliśmy znajomych z dziećmi. Córki uparły się, żeby włączyć Eurowizję. Oglądając z koleżankami występ Conchity debatowały:
— Czy to mężczyzna czy kobieta? — pytało jedno.
— Zależy od brody: jak prawdziwa, to mężczyzna. Jak przyklejona to kobieta — sugerowało drugie.
Nie ukrywam, że gdy zakładałam ten blog, chciałam co jakiś czas pokazywać Czytelnikom zdjęcia moich córek, tym bardziej, że urokliwe z nich dziewczęta. Obie stanowczo zaprotestowały, a ja to uszanowałam.
Zamiast zdjęć moich dzieci, pokazuję Wam ich matkę trzymającą rysunki dzieci 😉
W dużym stopniu wynikało to z tego, że moje córki były już na tyle duże (7 i 12 lat), że miały świadomość, że mogą mi odmówić. Gdyby były młodsze, nie zdawałyby sobie sprawy z tego, że mają takie prawo.
Ktoś kiedyś porównał kota do psa, mówiąc:
— Karmisz psa, poisz, zapewniasz mu schronienie. Pies, patrząc na Ciebie myśli: jesteś Bogiem!
— Karmisz kota, poisz, zapewniasz mu schronienie. Kot, patrząc na Ciebie myśli: jestem Bogiem!
Mam i kota i psa i w przypadku moich zwierząt to porównanie jest wyjątkowo trafne. Najlepiej to widać w momencie, gdy wracamy do domu i wjeżdżamy na podwórko, na którym znajdują się nasze zwierzęta.
Dziś, wyjątkowo zamiast tekstu zdjęcia, ale z podpisami. 🙂
Po każdej wycieczce do lasu czuję jak mój umysł oczyszcza się. Odrywam się od stresu, pośpiechu, bieganiny. Mózg i ciało zaczynają działać szybciej i sprawniej.
Tak jak Tuwima kocham, tak nie zniosłabym, gdyby on kochał mnie. Dotarłam do listów, które wysyłał ukochanej i mimo że czyta się je z wielką przyjemnością, to oddycham z ulgą, że nie kierował ich do mnie. Dlaczego? Chodźcie, opowiem Wam o tym, jaka jest moja miłość w kontekście książki „Moja miłość” Juliana Tuwima.