Planowałam dziś inny tekst, z cyklu małżeństwa i związki, ślubów już nie będzie. Pisałam, pisałam, informacji szukałam, szesnaście otwartych w przeglądarce okienek miałam. Analizowałam, rozmyślałam, tekst redagowałam, zmieniałam, kasowałam, dopisywałam. Kompulsywnie na facebooka zaglądałam i WTEM zobaczyłam coś, co sprawiło, że się zatrzymałam.

Niczym Coehlo nad rzeką Piedrą, ja na brzegu rzeki Wisły usiadłam i zapłakałam.

I w życiu i na blogu lubię przebywać w towarzystwie osób, z którymi czuję się dobrze i z którymi nadaję na podobnych falach. Gdy poznaję kogoś i czuję, że znajdujemy się na dwóch przeciwległych biegunach intelektualnych lub mentalnych, raczej nie zacieśniam z nim więzi. Nie oznacza to, że mamy mieć na wszystko taki sam pogląd. Ależ skąd. Jednak gdy konfrontujemy swoje opinie, robimy to w kulturalny sposób.

Geek Girls Carrots, fot. Paweł Tadejko

Możemy prowadzić ożywioną, pełną emocji dyskusję, ale nigdy nie obrażamy się, nie jesteśmy wulgarni, nie deprecjonujemy się, nie stosujemy argumentów personalnych (atakujących osobę, z którą dyskutujemy) lecz merytoryczne (odnoszące się do istoty sprawy), nie stosujemy też pseudoargumentów mających na siłę poprzeć nasze tezy. Dbamy o jakość dyskusji.

Wczorajszy tekst Czy możemy żądać od dzieci wdzięczności za nasze poświęcenie? wywołał gorącą dyskusję. Tych którzy to przeoczyli, zapraszam do lektury. Dziś spróbuję, zresztą zainspirowana Waszymi komentarzami, spojrzeć na to z innej strony: sensu poświęcania się dziecku.

Umówmy się, że na tym zdjęciu, stojąc na plaży tyłem do morza, zastanawiam się nad pytaniem zawartym w tytule tego tekstu 😉

Otóż uważam, że rodzice poświęcający się dzieciom krzywdzą tym nie tylko siebie, ale i dzieci.

Jakiś czas temu byłam z córką w galerii handlowej, w której kupowałyśmy ubrania potrzebne jej na szkolny obóz sportowy. Nagle córka zorientowała się, że zgubiła reklamówkę z zakupionymi ubraniami. Szybko pobiegła więc do sklepu, w którym ostatnio przymierzała ubrania i jak pamięta, miała jeszcze wtedy przy sobie tamtą reklamówkę. Ekspedientki zaprzeczyły: nic nie znalazły.
Po wyjściu z tego sklepu moja 13-letnia córka wpadła w szloch. Mimo, że na początku sama byłam wściekła, bo 200 zł piechotą nie chodzi, to widząc jak bardzo to przeżywa, zaczęłam ją pocieszać:
— Uspokój się, to tylko ubrania, nie ma co nad nimi płakać.
— Ale mi jest tak przykro!
— Proszę cię, nie rozpaczaj tak, to tylko rzeczy, zupełnie niewarte twoich łez!
Mamo, ale ja nie płaczę nad rzeczami, ja płaczę nad ludźmi

ironiaMuszę się do czegoś przyznać. Mój poprzedni tekst: „Trzynaście powodów, dla których nie należy dawać dzieciom w prezencie LEGO” pełen był ironii. Tak naprawdę nie uważam, że klocki LEGO czynią z dzieci psychopatów, maniaków z obsesją zbieractwa, istoty wścibskie, naiwne i mające zafałszowany obraz rzeczywistości. Tak naprawdę nie uważam, że rodzic powinien blokować rozwój intelektualny i manualny dziecka. Całe nieporozumienie wzięło się stąd, że zapomniałam w tytule (w nawiasie) dodać fragmentu „Uwaga: ironia i żart, nie traktuj tego tekstu dosłownie!” Na wypadek gdyby ktoś kiedyś również w swoim tekście lub przemówieniu podstępnie zastosował ów ironiczny chwyt (na dodatek nie zapowiedziawszy tego), przedstawię dziś kilka przydatnych informacji o ironii. Postaram się przy tym nie ironizować 🙂 

nishka„Znajdź błąd na blogu Nishki, a dostaniesz 100 zł.” Takie hasło do konkursu podpowiedział mi GeekTata, gdy rozmawialiśmy o naszym blogowaniu: czy dbamy o JAKOŚĆ tekstów, czy nieważne jak piszemy, bo przecież JAKOŚ to będzie?

Czasami nachodzi mnie natchnienie i potrafię wstać o 5 rano albo nie iść spać o 1 w nocy, siąść do komputera i pisać tekst jednym ciągiem, prawie na jednym oddechu. Uderzam wtedy w klawiaturę jak szalona i piszę, piszę, piszę. Potem jednak budzi się we mnie strażnik jakości stylistycznej, interpunkcyjnej, ortograficznej, wreszcie: merytorycznej.

wspolne-posilkiOstatnimi czasy, czas pędzi bardzo szybko, nieprawdaż? Doba składa się już nie z dwudziestu czterech, lecz z piętnastu godzin, swoje urodziny obchodzimy nie raz w roku, ale co kwartał, zaś tempo wzrostu dzieci jest tak szybkie, że czasem przychodzi nam do głowy, czy ktoś ich aby nie podmienił.

—  Niespełna dwa lata temu ją urodziłam, a już ma niby osiem lat? Przypadek? Nie sądzę… —  pytamy siebie czujnie, przypatrując się dziecku.

—  Oddajcie mi moje dziecko, ucznia nauczania początkowego! — krzyczymy, łypiąc na siedzącą w fotelu obok gimnazjalistkę.

Gdy czas pędzi ekspresem, gdy fala obowiązków szkolno-zawodowo-domowych nas wprost zalewa, a z zewsząd kuszą internety, smartfony i seriale, okazuje się, że mamy coraz mniej czasu dla rodziny, a przecież utrzymywanie KONTAKTU i budowanie RELACJI z nią wskazujemy jako jeden z życiowych priorytetów. W obliczu tych faktów, wzięłam sprawy w swoje ręce i opracowałam „Strategię Rodzinnego Public Relations”, którą będę publikować w odcinkach. Dziś tematem naszych rozważań będzie: „Budowanie relacji z rodziną podczas posiłków”.